Powracamy
do źródeł. Sentencja Jimiego Hendrixa „Blues
is easy to play but hard to feel” doskonale pasuje do twórczości omawianych
artystów czujących tę muzykę jak mało kto! Prosto nie znaczy prostacko, ale surowo,
szorstko z potężnym ładunkiem emocji. Zagrane z czuciem. Rytmicznie, pulsująco
i hipnotycznie. Ten duet to jak połączenie pokoleń. Ojciec i syn. Czarny i
biały blues. Chociaż Canned Heat to ekipa grająca najlepszego czarnego bluesa
ze wszystkich mi znanych białych muzyków. Bingo! Czerpała swoje inspiracje
właśnie z dorobku Hookera! To jak powrót do źródła, esencji bluesa. Korzennego
bluesa. Spełnienie marzeń. Mistrz i uczeń doświadczeni przez życie. Niejako
skazani na to muzyczne spotkanie. Trudne przejścia Johna i tragiczne losy zespołu to idealny scenariusz
bluesowej epopei. Po sesji zmarł tragicznie Wilson nie doczekawszy wydania
płyty, stąd na okładce wizerunek Hookera z zespołem, a na ścianie symboliczna
fotografia Wilsona w jakimś hotelowym
pokoju. Wzajemny szacunek, zrozumienie, empatia oraz fascynacja,
musiały począć taki owoc muzyczny jak ta płyta. A właściwie dwie płyty.
Pierwsza to prawie całkowicie solowy popis człowieka orkiestry J.L. Hookera. Mega
oszczędny podkład gitarowy i ten rytm wystukany przez jego pantofle. Drugi
krążek to John wspierany przez bluesową machinę w postaci Canned Heat. Co
wprawia w osłupienie, to brak popisów wokalnych muzyków Canned, dobrych
wokalistów w osobach Boba „The Bear” Hite’a oraz Alana „Blind Owl” Wilsona. Ale
idea braku udziału wokalnego staje się zrozumiała po wysłuchaniu całego dzieła.
To przez oczywisty szacunek dla tego bluesowego geniusza panowie nie śmieli przeszkadzać
w wykonach wokalnych swojego mentora. Hite oniemiał, natomiast Wilson dał taki
popis gry na harmonijce, że sandały same spadają. Sam Hooker w czasie
nagrywania wpadał w osłupienie podczas gry Wilsona, twierdząc, że nie słyszał
tak znakomicie grającego harmonijkarza. Na koniec ostatniego numeru Boogie
Chillen No.2 Hooker krzyczy:
Just like I thought that you would now!
Obustronny
szacunek i fascynacja!
W tę
płytę wgryźć się nie jest łatwo. Nadzwyczaj skromna gra Hookera i jego ochrypły,
niski głos. Powoli wprowadza słuchacza w rodzaj spirali transu, z którego
trudno, w miarę mijających numerów, uciec. Niczym wir wciąga kolejny kawałek. Wraz
z rozwojem tego bluesowego misterium coraz dobitniej budzi się i odzywa
się akompaniujący Johnowi zespół, który
do perfekcji doprowadził sztukę improwizacji. Od wolnych jednostajnych bluesów,
„czarnych jak o północy w ciemnym tunelu,
w nocy, po czarnej kawie” jak trafnie to ujął Henio Lermaszewski vel Zbigniew Buczkowski w serialu „Dom”. Aż do
szaleńczych galopad poruszających wnętrzności każdego miłośnika boogie. Ciężko
usiedzieć w miejscu. Ale jazda! Uff!
Ta płyta to jak obrazy mistrzów malarskich, którzy niespotykanie
skromnymi środkami ekspresji wywołują niesamowite emocje. Uczucia sięgające do
początków muzyki, archetypu bluesa umęczonych zbieraczy bawełny z delty
Missisipi. Taka magiczna muzyka mogła mieć korzenie wyłącznie na południu
Stanów. Kolebce tego rodzaju twórczości.
John i Al