Co by tu powiedzieć, żeby się nie narazić na plagiat? Najlepiej
byłoby przemilczeć i zanurzyć się po raz enty w ten rezerwuar klasyki rocka.
Analizowano ten zjawiskowy album na wiele sposobów, poddawano go totalnej
wiwisekcji. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, co oznacza fenomen prawdziwego
mięsistego rock’n’ rolla to obowiązkowo trzeba poznać kompozycje z tego
wydawnictwa. To modelowy, wzorcowy przykład blues-rockowego grania.
Można powiedzieć
It’s only rock & roll, but I like it. Świetną opowieść związaną z albumem
zamieścił na swoim blogu Maciej Rajk. Nic dodać, nic ująć. Podzielam w 100% opinię blogera.
Od siebie dodam, że jest to rzecz, która nigdy mi się nie
osłuchała, za każdym razem brzmi świeżo i rasowo. Muza przez duże M!!! Opus
magnum Stonesów. Ponadczasowe. Dojrzewające wiele lat stare wino. Smakowite i
wyborne, choć na początku niedocenione i przyjęte z rezerwą przez publikę,
niczym nowy lokator w starym domu, czy wygnaniec
z mojej ulicy (Exile on Main Street). Wyrzutek, do którego najpierw podchodzimy
nieufnie, żeby po latach zaakceptować go takim jaki jest, za brak hipokryzji, prawdziwą,
bijącą szczerość oraz autentyczność. W tym tkwi siła rażenia tych nagrań
pozbawionych pozornie chwytliwych przebojów podszytych kiczem! Takie
szczerowiny do bólu! „Milusińskie Mordy Przebrzydłe”, których nie sposób nie
lubić! Dzięki obszerności (podwójny
album) i rozmaitości tam zawartych, każdy może znaleźć coś dla siebie. A może dzięki
chwilowym kłopotom, ci rokendrolowi banici (ucieczka przed fiskusem do Francji)
na tym długograju, odzyskali ząb, zadziorność i pierwotną witalność,
przejawiającą się w tym chyba najbardziej wiarygodnym repertuarze wśród swojej
spuścizny. Keith rewindykował swoje
pierwotne muzyczne zacięcie, rozpoczynając niemożebnie płodny okres nocnych
nagrań wspieranych „środkami dopingującymi szemranego pochodzenia”. Twórczości pozbawionej
gwiazdorstwa, bliskiej autentycznej bluesowej konwencji. Bezkompromisowej . Przesuwającej
granice dotychczasowej stabilizacji artystycznej, dającej impuls coraz nowszym,
nieznanym poszukiwaniom. Mówiąc krótko - zagrali vabank! Wszystko albo nic!
Czas pokazał że było warto.
Zaangażowanie i
przypływ inwencji twórczej podczas pracy nad tą materią dźwiękową, oddaje
doskonale stwierdzenie Richardsa zamieszczone w jego biografii „Życie”:
„Kiedy
zajmuję się nagrywaniem, czas dla mnie nie istnieje. Czas się zmienia.
Orientuję się tylko, że jest, gdy odpadają ludzie, którzy są wokół mnie. W
przeciwnym razie mógłbym grać bez końca... Oczywiście w pewnym momencie nie
dajesz rady, ale postrzeganie czasu – Einstein miał racje – jest bardzo
względne.”
Na zakończenie dodam, że
w 2015 roku ukazała się najnowsza wersja płyty, uzupełniona 10 bonusowymi
nagraniami pochodzącymi z tej niezapomnianej sesji, co bez wątpienia jest niezłą
gratka dla każdego fana „Wywieszonego Jęzora”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz