THE HARDER THEY COME – reż. Perry Henzell (Xenon Pictures 1972)
Gangsterzy nie będą dwa razy myśleć czy cię zastrzelić. Nie pozwól im, żeby Ciebie zauważyli, dopóki też nie będziesz miał broni.
Damian Marley (syn Boba Marleya)
Wakacje pod palmami. Wylegujesz się na leżaku lub w hamaku. Pod tobą rozgrzana piaszczysta plaża. Słońce w pełni, lekka bryza. Gdzie okiem sięgnąć bezkresne morze jakby wyjęte żywcem z fotografii przewodnika biura turystycznego. Dookoła kompletny spokój i beztroska. Popijasz zimnego drinka. Jamajka w naszych wyobrażeniach jest rajem na Ziemi, miejscem bez trosk, pośpiechu. Krainą lenistwa. Ojczyzną najlepszego na świecie rumu i nie gorszej kawy - Blue Mountain. Gdzieś w tle majaczy niezwykle rajcowna i witalna muzyka reggae, do której zaraz powrócę. Wizja doprawdy pełna jasności. A jak jest naprawdę? Druga strona, ponura, napełniona ubóstwem, homofobią, przestępstwami i życiem na granicy prawa. Brudna ulica w zaniedbanej dzielnicy. Rywalizacja gangów. Młodociani bandyci grasują w ciemnych zakamarkach ulic. Walczą na noże. Ktoś ginie. Gdzieś dalej gangsterzy wyrównują porachunki za pomocą broni palnej. Ulice Kingston, stolicy Jamajki, często spływały krwią – nie tylko gangsterów, ale i niewinnych ludzi. Ale w powszechnej świadomości wciąż nie chcemy dostrzec, że Jamajka to nie tylko wyszukane drinki, trawka i Bob Marley. Choć pewnie teraz nie jest tak źle jak kiedyś. Tamtejsza rzeczywistość przypominała piekło jeszcze 40 lat temu, jeśli wziąć pod uwagę stan sprzed okresu wprowadzenia zakazu posiadania broni. Jak na dzisiejsze standardy są one jednymi z najbardziej drakońskich na świecie. Obywatel musi podać ważne powody, dla których ubiega się o pozwolenie. W latach 70-tych w wyniku działań podjętych przez władze Jamajka stała się enklawą bez pistoletów i innych „pukawek”. Ówczesny premier Michael Manley pod wpływem narastającej fali przestępstw wprowadził embargo na posiadanie broni bez żadnego limitu. Ale czy udało się powstrzymać skutecznie fale przemocy to już dyskusja na inną okazję?
Dla Jamajczyków tak naprawdę istnieją tylko dwa światełka w ciemnym tunelu: sport i muzyka. Ten pierwszy, spopularyzowany przez biegacza Usaina Bolta. Drugi chyba nie trzeba przypominać :-) Muzyka zazwyczaj jest ostatnim przyczółkiem nadziei dla Jamajczyków. Miejscem gdzie skumulowane emocje, zarówno te dobre jak i złe, dają upust ku uciesze wdzięcznych słuchaczy. Choć historia gatunku sięga kilku stuleci (wieki niewolnictwa), to swoimi korzeniami współcześnie rozumiane reggae sięga schyłku lat pięćdziesiątych i początku kolejnej dekady ubiegłego stulecia. To wtedy w dniu 6 sierpnia 1962 roku ta karaibska wyspa uzyskała niepodległość.
Wówczas to w Kingston na Jamajce jak grzyby po deszczu pojawiali się muzycy, którzy czerpali swoją inspirację z dawnych tradycji afrykańskich niewolników, tak licznie sprowadzanych na wyspę oraz kultury nyabinghi, a tym samym przeróżnych gatunków muzycznych: calypso, blues, mento, liczne rytmy afrykańskie, indyjskie raga, soca, ju–ju, salsa, muzyka Indian Południowej Ameryki, ska, rumba, cumina-burru i samby. Światowy rozgłos zyskało w latach siedemdziesiątych dzięki twórczości „ojca Reggae” Boba Marleya, który skutecznie wylansował ten gatunek.
Dla Jamajczyków tak naprawdę istnieją tylko dwa światełka w ciemnym tunelu: sport i muzyka. Ten pierwszy, spopularyzowany przez biegacza Usaina Bolta. Drugi chyba nie trzeba przypominać :-) Muzyka zazwyczaj jest ostatnim przyczółkiem nadziei dla Jamajczyków. Miejscem gdzie skumulowane emocje, zarówno te dobre jak i złe, dają upust ku uciesze wdzięcznych słuchaczy. Choć historia gatunku sięga kilku stuleci (wieki niewolnictwa), to swoimi korzeniami współcześnie rozumiane reggae sięga schyłku lat pięćdziesiątych i początku kolejnej dekady ubiegłego stulecia. To wtedy w dniu 6 sierpnia 1962 roku ta karaibska wyspa uzyskała niepodległość.
Wówczas to w Kingston na Jamajce jak grzyby po deszczu pojawiali się muzycy, którzy czerpali swoją inspirację z dawnych tradycji afrykańskich niewolników, tak licznie sprowadzanych na wyspę oraz kultury nyabinghi, a tym samym przeróżnych gatunków muzycznych: calypso, blues, mento, liczne rytmy afrykańskie, indyjskie raga, soca, ju–ju, salsa, muzyka Indian Południowej Ameryki, ska, rumba, cumina-burru i samby. Światowy rozgłos zyskało w latach siedemdziesiątych dzięki twórczości „ojca Reggae” Boba Marleya, który skutecznie wylansował ten gatunek.
Oczywiście nie był on prekursorem tej muzyki, gdyż wszystko odbywało się kilkanaście lat wcześniej. Sama ewolucja dokonała się za sprawą spowolnienia tempa muzyki ska i implementowanie elementów rocksteady. Ewolucja posuwała się dalej i dęciaki zostały zastąpione mięsistymi partiami gitary basowej, do tego pianino niespiesznie ustąpiło miejsca tłustym pasażom organów Hammonda. Ze względu na symetrię tempa, muzyka reggae grana jest przeważnie w parzystym metrum 4/4. Charakterystyczny dla reggae jest schemat rytmiczny, łączący wyrazistą linię basu i beat perkusyjny, który określa się mianem riddimu. Nadając reggae’owym kompozycjom z lekka transowy charakter. Określenie reggae zostało użyte najwcześniej przez lidera jamajskiego zespoły Toots & The Maytals Fredericka „Tootsa” Hibberta w 1967 roku. Istnieje parę wersji rodowodu tego terminu. Pierwszy z nich mówi, że pochodzi on od słowa Regga, nazwy plemienia zamieszkującego w okolicach afrykańskiego jeziora Tanganika. Natomiast jamajski gitarzysta wymienionej formacji Hux Brown, podaje inną definicję oznaczającą żartobliwy wyraz, które oznacza nieregularny rytm oraz sensualne brzmienie. Podczas gdy Bob Marley twierdził, że słowo to ma pochodzenie hiszpańskie i określa „króla muzyki”.
Przejdźmy do meritum sprawy.
Soundtrack do filmu The Harder They Come, który okazał się sukcesem wykraczającym swoim rozgłosem poza obszar Jamajki, powoli i skutecznie pozwolił się przebić odtwórcy głównej roli Jimmiemu Cliffowi do pierwszej ligi muzyki reggae. Same kompozycje zawarte w filmie The Harder They Come nie były specjalnie przygotowywane pod produkcję filmową, a raczej stanowiły składankę (także innych wykonawców) utworów skomponowanych i zarejestrowanych w ciągu 6 lat (1967-1972). Trzeba przyznać, że film wraz zawartą muzyką idealnie trafił w czas eksplozji popularności reggae.
To właśnie Bob Marley w tym samym czasie wypłynął na szerokie wody ogólnoświatowej popularności. Także dzięki temu filmowi muzyka rodem z Jamajki jak nigdy dotąd okazała się tak odświeżająca dla duszy melomanów. Melodyjny Głos Cliffa wzbija się w górę niczym szlachetny ptak (wystarczy posłuchać Many Rivers To Cross), co sprawia, że jego popisy wokalne są potężniejsze niż u prawie każdego innego artysty reggae, oczywiście poza bezkonkurencyjnym Bobem Marleyem i jego legendarnym The Wailers. Ta muzyka bezsprzecznie posiada magię i pozwala bezapelacyjnie zerwać więzy grawitacji. Słyszymy nie tylko korzenne reggae w postaci reprezentatywnych reggeaowych wykonawców takich jak The Maytals (Pressure Drop) i The Melodians (Rivers of Babylon). Mamy też do czynienia z soulowymi popisami Jimmy’ego Cliffa Many Rivers to Cross. Nie brakuje też nawiązań do pierwotnych elementów jamajskiej muzyki w postaci Scotty (Draw Your Brakes), czy też The Slickers (Johnny Too Bad).
Przejdźmy do meritum sprawy.
Soundtrack do filmu The Harder They Come, który okazał się sukcesem wykraczającym swoim rozgłosem poza obszar Jamajki, powoli i skutecznie pozwolił się przebić odtwórcy głównej roli Jimmiemu Cliffowi do pierwszej ligi muzyki reggae. Same kompozycje zawarte w filmie The Harder They Come nie były specjalnie przygotowywane pod produkcję filmową, a raczej stanowiły składankę (także innych wykonawców) utworów skomponowanych i zarejestrowanych w ciągu 6 lat (1967-1972). Trzeba przyznać, że film wraz zawartą muzyką idealnie trafił w czas eksplozji popularności reggae.
To właśnie Bob Marley w tym samym czasie wypłynął na szerokie wody ogólnoświatowej popularności. Także dzięki temu filmowi muzyka rodem z Jamajki jak nigdy dotąd okazała się tak odświeżająca dla duszy melomanów. Melodyjny Głos Cliffa wzbija się w górę niczym szlachetny ptak (wystarczy posłuchać Many Rivers To Cross), co sprawia, że jego popisy wokalne są potężniejsze niż u prawie każdego innego artysty reggae, oczywiście poza bezkonkurencyjnym Bobem Marleyem i jego legendarnym The Wailers. Ta muzyka bezsprzecznie posiada magię i pozwala bezapelacyjnie zerwać więzy grawitacji. Słyszymy nie tylko korzenne reggae w postaci reprezentatywnych reggeaowych wykonawców takich jak The Maytals (Pressure Drop) i The Melodians (Rivers of Babylon). Mamy też do czynienia z soulowymi popisami Jimmy’ego Cliffa Many Rivers to Cross. Nie brakuje też nawiązań do pierwotnych elementów jamajskiej muzyki w postaci Scotty (Draw Your Brakes), czy też The Slickers (Johnny Too Bad).
Film okazał się jednym z pierwszych dzieł jamajskiej kinematografii wychodzącej poza słoneczną wyspę. Zaznaczam, że nie jest to coś nadzwyczajnego, jeśli chcemy doszukiwać się artystycznych wzlotów, najzwyczajniej obraz niesie urzekającą muzykę jamajskich wykonawców. Niskobudżetowa produkcja, jaki i przewidywalny, zakrawający o tandetę scenariusz, absolutnie nie mógł konkurować z innymi ambitniejszymi dziełami światowej kinematografii. Mimo to film okazał się objawieniem na Jamajce. Bez retuszu ukazywał prawdziwe oblicze czarnoskórych Jamajczyków uwikłanych niejednokrotnie w życiowe zawirowania losu. Scenariusz filmu, jakby żywcem wyjęty z filmów gangsterskich lat 40-tych, luźno bazuje na kanwie działalności autentycznej postaci Vincenta „Ivanhoe” Martina, zwanego Rhyging, a działającego w Kingston poza prawem bez mała ponad 70 lat temu. Nazwa Rhyging stanowiła również roboczy tytuł filmu, następnie przemianowana na Hard Road to Travel, by ostatecznie zabrzmieć The Harder They Come.
Sama fabuła opowiada o naiwnym chłopaku „bez grosza przy duszy” przybywającym z głębokiej prowincji. Ivan Martin, bo tak nazywa się pierwszoplanowa postać (w tej roli Jimmy Cliff), przybywa do Kingston w poszukiwaniu lepszego losu, ale też sławy. Nagrywa swój przebój, ale styl życia narzucony przez pozbawionego skrupułów impresario muzycznego jest bezlitosny. Zdesperowany bohater rzuca się w szaloną walkę z zastałym systemem: nieuczciwym producentem muzycznym, gangsterami, którzy działają poza prawem w biznesie narkotykowym oraz skorumpowanymi stróżami prawa. Szybko staje się najbardziej poszukiwanym człowiekiem na wyspie, ale także buntowniczym guru dla autsajderów jamajskich slumsów. Paradoksalnie, ten straceniec uwikłany w zbrodnie, podążający drogą bez wyjścia, dostaje się na szczyty list przebojów dzięki tytułowej kompozycji i jednocześnie staje się wyrazicielem ludu pozostającego poza marginesem społecznym. Bez mała jednostką wyrażającą głos zwykłych ludzi z nizin społecznych, desperację i bunt przeciw wszelakim formom arogancji dyktatorów patologicznych układów społecznych.
The Harder They Come idealnie odwzorowuje powyższe słowa zamieszczone na wstępie. Doskonale oddaje klimat eksplozji reggae na świecie, ale też „gęstą” atmosferę społeczno-mentalną Jamajczyków sprzed 45 lat. Reżyser Perry Henzell stanął na wysokości zadania znakomicie rozkładając akcenty muzyczne na całej przestrzeni swojej filmowej opowieści. Pierwszy film z Jamajki, który pozostawił po sobie w uszach wszystkich spoza Karaibów jedną ważną rzecz: muzykę reggae. Ścieżka dźwiękowa do dzisiaj jest uważana za przełom dla reggae w Stanach Zjednoczonych. Płyta z soundtrackiem uchwyciła reggae w chwili, gdy weszło w swój złoty okres na początku lat 70 - z różnorodnością stylów, witalnych rytmów i egzotycznych klimatów. The Harder They Come pomógł Jimmy'emu Cliffowi stać się międzynarodową postacią spod szyldu reggae. Przyczynił się do powstania czterech autorskich, znakomitych kompozycji do filmu: The Harder They Come, Many Rivers to Cross, You Can Get It If You Really Want, Sitting in Limbo.
Na koniec coś budującego. Pomimo codziennych trosk i wbrew biedzie przeciętnego Jamajczyka, mieszkańcy ojczyzny reggae są nastawieni do świata optymistycznie. Coś, co z punktu widzenia Europejczyka jest skrajną nędzą, tam pozwala przeżyć. Z kolei to co stanowi u nas normę względnej stabilizacji i bezpieczeństwa tam może być jedynie pobożnym życzeniem. A może to żarliwe słońce powoduje, że uśmiech nigdy nie gaśnie z twarzy mieszkańców karaibskiej wyspy?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz