Dzieło Jethro Tull, znane w Polsce jako „Gruby jak cegła”, a właściwie „Głupi jak cep” bo tak należy interpretować ten idiom językowy, to w moim mniemaniu sztandarowa płyta zespołu. Thick as a Brick stanowi zamkniętą całość pod względem zarówno tekstowym jak i muzycznym. Jest flet, który trafnie określa oblicze Jethro Tull. Mamy harmonijną kombinację elektrycznych i akustycznych gitar. Są zawsze cudownie brzmiące organy Hammonda i realny nastrój pieśni wędrownych minstreli przemierzających zakątki Anglii. Prawdziwa uczta dla uszu. Ojciec duchowy formacji, (wywodzącej swą nazwę od pioniera angielskiej agronomii), Ian Anderson zgodnie z frywolnym podejściem do swojej twórczości rzekł mawiać, że ten ponad 40 minutowy tytułowy utwór – suita, był rzekomo grany w całości na koncertach jedynie dla rozgrzewki przed zasadniczą częścią występu. Ładna mi rozgrzewka! He, he! W tym samym dowcipnym tonie można interpretować zamiar, który stał za powstaniem tego albumu. Prowokacja? Zapewne, gdyż tym wydawnictwem chciał lekko zdemaskować bufonadę i sztuczną pretensjonalność rocka progresywnego początku lat siedemdziesiątych. Co ciekawe, ironiczne intencje autora minęły się z rzeczywistością i album stał się jednym z klasyków tegoż… progresywnego rocka.
Muzyka wciąga. Dosłownie wszystkie elementy tej dźwiękowej układanki przepełnione są zmianami rytmów, tudzież żonglowaniem nastrojów. O dziwo pasują do siebie jak ulał. Wyborni muzycy brylują w instrumentalnych popisach, przy czym wszystko jest zachowane w jarzmie kompozycyjnym i żaden oddzielny detal nie wydaje się odmienny od całej opowiedzianej słowno – muzycznej historii. Wykreowanej w pozytywnej atmosferze. Zespół nigdy wcześniej ani później nie miał tak równego wkładu w końcowy efekt. Prawdzie kolektywny album. Bez cienia nadmiernej dominacji ze strony któregokolwiek muzyka.
W tym duchu muzycy wiele razy dają upust nagromadzonej energii poprzez cięższy ładunek gitarowy, by przejść łagodnie do delikatnych zagrywek gitary akustycznej wspomaganej niepodrabialnym fletem samego lidera. I ten z miejsca rozpoznawalny wokal Andersona doskonale wtórujący dźwiękowej uczcie! Doprawdy nie sposób nudzić się przy tak sporządzonej muzycznej miksturze! Również towarzyszącej, niebanalnej zawartości literackiej. Słów, których sprawcą miał być fikcyjny kilkuletni geniusz Gerald Bostock. Historię tego chłopca, jednocześnie sprawcy skandalu, przedstawia osobliwa okładka albumu stylizowana na stronę tytułową brukowca. Wedle artykułu zamieszczonego w tej gazecie młokos, okrzyknięty „Małym Miltonem" na cześć siedemnastowiecznego angielskiego poety Johna Miltona, bierze udział w konkursie literackim, gdzie zbiera nad wyraz pochlebne opinie za własny poemat zatytułowany Thick As A Brick. Idylla nie trwa długo. Niebawem zostaje zdyskwalifikowany podczas prezentacji swojego dzieła na antenie stacji BBC, gdzie jury wraz z lekarzami mylnie orzekają, że jest on niezrównoważony, gdyż używa cytując swój utwór… domniemanych niecenzuralnych sformułowań. Taka koncepcja to sarkastyczno – karykaturalne spojrzenie na skostniałe społeczeństwo, na zachowawczy system edukacji i wychowania, który stopuje rozwój człowieka. Istotna kwestia, niemniej jednak eksponowana finezyjnie i z komizmem, niejako inspirowana Latającym Cyrkiem Monty Pythona, wedle przewrotnego literackiego zamysłu autora – lidera.
Widziałem Iana wraz ze swoim zespołem w listopadzie ubiegłym roku w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie i muszę przyznać, że jak na Jegomościa z przeszło „siedemdziesiątką na karku” wzbudza niekłamany szacunek oraz podziw za niespożytą witalność, poczucie humor i artystyczną biegłość. Podaje w ten sposób naturalną wskazówkę jak należy przyjmować doczesność mimo nieuchronnego upływu czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz