Longplay
rozpoczynają odgłosy przyrody. Pomruk lasu i poranne trele ptactwa. Raptem ten
„senny” nastrój zostaje zburzony. Oderwani od natury sami stajemy się
„skuszeni” wrzawą oraz impulsywną rytmicznością „nerwów miast”. Przekraczamy
bramy nierzeczywistej, przytłaczającej betonowej dżungli. Wyalienowani,
zbłąkani tam gdzie snują się „senne wędrówki tańczących wariatów” w rytm „tańca czterech”. Stajemy
„na przekór” a „nasze myśli” odpływają… Nieświadomi wciągamy się w kipiel „mrowiska”
gdzie ogarnia nas zaraźliwa „epidemia euforii”. W międzyczasie wpatrując się w
„taniec głodnego” wkomponowany w „ pejzaż pustych ram”, wycieńczeni próżną drwiną
marzymy o „śnie” na łonie natury…
Tak pokrótce
wygląda to niezapomniane dzieło. Ale suche słowa nie są w stanie wyrazić tego
co niesie dźwięk…
„Widzę na przekór ciemności, myślę na
przekór kamieniom.
Jestem na przekór, stoję na przekór,
Widzę na przekór, myślę na przekór…”
Bardzo
trafny fragment utworu określający postawę grupy wobec zastanej rzeczywistości.
Realności tak bardzo aktualnej dla
nonkonformistycznych postaw również dzisiaj.
Warszawski
Klan to zespół szczególny. Trzeba pamiętać w jakim czasie powstało Mrowisko. Początek lat 70-tych, wokół
siermiężna komuna, a za żelazną kurtyną wolny świat. Tam kolorowo, a tu szaro
z barwnymi przebłyskami twórczości podobnej do dzieła Marka
Ałaszewskiego. Artystycznej aktywności stłamszonej przez bezwzględny, państwowy
system kontroli. Zbyt nowatorski i wyzwolony dla partyjnych czerwonych
decydentów. Stąd bojkot wyjazdu na zachód zespołu przez ludową władzę. W następstwie
stępiony artystyczny zapał bandu już u zarania jego działalności. Co w
konsekwencji doprowadza do zawieszenia aktywności na długie lata.
Sam lider,
Marek Ałaszewski, wszechstronny artysta – malarz, muzyk, projektant. W
szczególny sposób zaznaczył swoje zdolności właśnie na tej płycie. Płycie pełnej
dynamiki i nieodpartego magnetyzmu. Uwidacznia
się, że autentyczna i niekomercyjna fuzja może być skutecznym przepisem na niewątpliwy
artystyczny sukces.
Mrowisko
powstało w 1970 roku, pierwotnie jako tło dźwiękowe przeznaczone do spektaklu
baletowego. Widowiska autorstwa Marka Lewandowskiego i choreografii Mariquity
Compe z udziałem solistów Teatru Wielkiego w Warszawie. Rok później, po wykonaniu
scenicznym, warstwę muzyczną wydano na płycie.
Wśród
tekstów dominują wątki egzystencjonalne niekiedy związane z tematyką ekologiczną.
Tytułowy
utwór i jednocześnie motyw przewodni, w sposób wyraźny przedstawia wizerunek
zatłoczonego, zanieczyszczonego i
odhumanizowanego miasta, niczym mrowiska z ludzkimi istotami uwikłanymi w
ciągłą, zapamiętałą gonitwę. To wszystko daje w efekcie dzieło konceptualne z
silnie zarysowaną progresywno-jazzową odmianą rocka przełomu lat 60-tych i
70-tych. Razem wzięte nad wyraz wybornie współbrzmi z tekstami, o których sam
autor mówi:
„Problemy dotykają nas ciągle te same, może
trochę rzeczywistość wokół nas się zmienia, ale problem ludzki zostaje ten sam.
Poruszam rzeczy, które mnie drażnią, denerwują, a także zaglądam czasami w głąb
siebie i poruszam się po zakrętach własnej duszy”.
Jak widać, po
przeszło czterdziestu latach nic z nich nie straciło na aktualności. No i ta
niesamowita okładka o niepokojącym nastroju, będąca dziełem autora muzyki.
Reasumując,
można rzec, iż pomimo dość zgrzebnej rzeczywistości tamtych czasów i warunków
panujących w chwili nagrywania tego albumu (bardzo ubogie wyposażenie studia
nagraniowego i skromny zasób instrumentarium), efekt końcowy przyniósł wyraźnie
dodatnią wartość. Jakość dająca w konsekwencji gwarancję przetrwania tej
niebanalnej muzyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz