Jeśli chcielibyście dotrzeć do źródeł naprawdę ciężkiego grania, to „witajcie w klubie”. Ileż to już napisano o tym epokowym dziele. Rozłożono wzdłuż i wszerz na czynniki pierwsze. Albumie, który całkowicie oraz zasłużenie znalazł poczesne miejsce w panteonie rocka. Rola debiutu kwartetu z Birmingham w dziejach mocniejszych brzmień jest zwyczajnie nie do przecenienia. Piorunujące pierwsze wrażenie pomimo wstępnych nieprzychylnych recenzji. Szczególne kontrowersje wzbudziła mroczna, demoniczna symbolika przejawiająca się w twórczości grupy, ocierająca się o elementy estetyki okultyzmu i czarnej magii. I te złowieszcze akordy! To jeszcze nadal blues, lecz w innej formie. Bardziej masywny niż cokolwiek grane wcześniej.
Płytę otwierają złowieszcze dźwięki burzy, odgłosy kościelnych dzwonów i ponury, trytoniczny odgłos nisko nastrojonej gitary. Tytułowa, a jednocześnie stanowiąca nazwę zespołu kompozycja, stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych utworów w historii rocka. Od samego początku ten majestatyczny i posępny kawałek niczym mroczny rytuał, wywołuje gigantyczne doznania. No i ta okładka płyty stanowiąca niezwykle trafne uzupełnienie niepokojącej muzyki. Doskonałe zrównoważenie treści z formą.
Charakterystyczna fotografia ukazuje w jesiennym anturażu zabytkowy młyn wodny położony w wiosce Mapledurham w Oxfordshire w Anglii. Na jego tle stoi tajemnicza kobieta w czerni. Jakby tego było mało - płyta ujrzało światło dzienne w piątek 13 lutego 1970 roku.
Nie gorzej wypada kolejny numer zatytułowany The Wizard z unikalną, żywiołową partią harmonijki ustnej Johna „Ozzy” Osbourne’a, tworzącą bluesowy nastrój. Kolejna z moich ulubionych, równie ciekawa jak wymienione kompozycje, to N.I.B. Osadzona w rytmicznym i brawurowym hipnotycznym dźwiękowym transie. Kolejne utwory takie jak Warning, przeróbka utworu Aynsleya Dunbara, z gitarowymi solówkami Tony’ego Iommiego (grającego na kultowym Gibsonie SG Special nazywanym „monkey”, a bardziej swojsko zwanym „bycze rogi”), cover Evil Woman, czy Behind The Wall Of Sleep stanowią przedni wstęp do dalszych muzycznych wyczynów Sabbathów. Wato wspomnieć o sekcji rytmicznej kapeli w składzie Terence „Geezer”
Butler – gitara basowa oraz Bill Ward – perkusja. Ich gra wychodząca poza schemat akompaniatorski zdaje się nie do podrobienia.
Na koniec coś, co bez ustanku przyciąga do tej muzyki. Symbioza niepowtarzalnego brzmienia instrumentalistów z histerycznym i zniewalającym wokalem Osbourne’a. Black Sabbath w składzie z Ozzy’im pozostaje na zawsze kwintesencją stylu zespołu. Zespołu, który niezmiennie przyciąga wciąż nowe rzesze słuchaczy (również w osobie autora, który nie omieszkał być czterokrotnie na koncercie omawianych muzyków), co dobitnie świadczy, że diabli swego nie biorą!
Kurcze super jest ten post! Tak jak super są Sabbaci! Ozzy na zawsze żywy!!!
OdpowiedzUsuń