niedziela, 27 września 2020

DAVE MASON - Alone Together (Blue Thumb 1970)



Zacznę od tego, że wcale nieobligatoryjnie ten wykonawca z owym albumem powinien być kategoryzowany do umownej rubryki bloga – „Mało Grane Mało Znane”. Ale jakoś mi tam najzwyczajniej pasuje. Powiem dlaczego. Podobnie jak ja, wielu powie, że niby mało znany. Niekoniecznie, gdyż wytrawni miłośnicy klasyki rocka na pewno polemizowaliby z postawioną tezą. Przecież to muzyk grupy Traffic z Stevem Winwoodem na czele. Mało Tego! W przeciwieństwie do starego Kontynentu, w Ameryce Północnej dość znany i szanowany. Od niedawna został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame jako członek-założyciel tejże grupy. Udzielający się też w projektach innych słynnych przedstawicieli światowego rocka. Niedoszły pilot wojskowy współpracował z takimi tuzami rocka jak: Paul McCartney, George Harrison, The Rolling Stones, Jimi Hendrix, Eric Clapton, Steve Wonder, David Crosby, Graham Nash, Fleetwood Mac. Dla znawców tematu wykonawca doskonale znany mający swoje przysłowiowe „5 minut” w momencie wydania płyty, wspinając się tym samym do zestawień wielu cenionych fonograficznych wydawnictw (Only You Know and I Know). Natomiast dla mniej wtajemniczonych – sądzę, że niekoniecznie. Szkoda, że nieco ignorowany, a przecież posiadający duży artystyczny potencjał. Po drugie, album Alone Together nie był za bardzo eksponowany we wszelkich rankingach, bądź zestawieniach. Przylgnęła do niego etykieta „zaginionego klasyka” lub „zapomnianego arcydzieła”. 


Chociaż towarzyszyły mu pochlebne recenzje opiniotwórczych muzycznych magazynów (np. Billboard), raczej trudno znaleźć ten tytuł na listach popularnych płyt, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę takie sprzed pół wieku. Traffic, Winwood, Clapton i wiele innych nazw kojarzonych z Masonem oczywiście, a i owszem, co rusz napotykamy. Natomiast solowego Dave’a Masona nie zawsze. Zdaje sobie sprawę, że wykładnia moja na ten temat może trochę irytować fanów i znawców starego grania, ale myślę, że summa summarum zaszeregowanie pod rubryką „MGMZ” jest słuszne. 


Czas zatem odrobić zaległości, jeśli ktoś nie zna zawartości albumu. Zawsze gdy próbujemy coś zaszufladkować to szukamy uzasadnienia. Podobnie jest w tym przypadku. Koronnym argumentem na pewno jest historia tej płyty wydanej w epoce obfitującej w podobną nutę. Chyba nadmiar podobnie wartościowej muzyki przyczynił się w pewnym stopniu do zniknięcia tego wydawnictwa w zalewie podobnych stylistycznie. Być może zbyt słaba promocja albumu. Możliwe, że brak dostatecznej aktywności managera, czy innego impresario. Trudno gdybać. Niewątpliwie zaskakująco dobra płyta niestety przeszła bez większego echa. A jest naprawdę świetna! 


Stylistycznie osadzona w klimacie zespołu Traffic z domieszką Erica Claptona i Joe Cockera. I wcale nie przypadkowo. Jeśli ktoś lubi wspomnianych wykonawców, to zapewne przypadnie do gustu to wydawnictwo. Dave Mason wokalista, multiinstrumentalista, z akcentem na gitarę, mający znaczny wpływ na styl formacji Traffic, dokładnie pięć dekad temu postanowił sam zapracować na swoje konto. Stąd ten udany debiutancki solowy projekt. Pełny odniesień do stylu wspomnianych wykonawców. Ale to nie tylko ten wspólny mianownik. Podobnie rzecz się ma co do obsady instrumentalistów biorących udział w sesji nagraniowej albumu. Bonnie Bramlett, Leon Russell, Jim Capaldi – skądinąd kolega z zespołu Traffic, Rita Coolidge, Jim Keltner, Carl Radle i Jim Gordon itd. Przytoczenie wymienionych osób wyjaśnia trafnie brzmieniowe konotacje tego artystycznego spotkania. Przecież duet rytmiczny C. Radle i J. Gordon stanowił trzon legendarnego Derek and the Dominos, to samo dotyczy Bonnie Bramlett. To oni wówczas zacieśniali współpracę z Claptonem. Z kolei Leon Russell był głównym muzycznym kompanem Joe Cockera wraz ze wspomnianym już basista Carlem Radle udzielającym się w kapeli Mad Dogs & Englishmen. 

Takie to były czasy, że muzycy uważani za legendy światowej muzyki niejednokrotnie wymieniali pomysły i doświadczenia oraz wspomagali się w różnych konfiguracjach. Często stanowiąc swoistą wspólnotę artystyczną inspirującą się wzajemnie. Muzyka z tej płyty nie jest za bardzo odkrywcza, co w tym wypadku wcale nie działa na niekorzyść. Wręcz przeciwnie. Mason porusza się w doskonale znanych sobie obszarach, klimatem zbliżonych do swojej formacji Traffic. Podąża tą drogą, rozwijając swoje pomysły na utartych ścieżkach stylu, który tak owocnie zapoczątkowany został wspólnie ze Stevem Winwooodem. Udowadnia swoje mistrzostwo w pojmowaniu muzyki, to lirycznymi frazami dźwięku i słowa, a w innych fragmentach żywiołową energią starego rocka, soulu i rhythm and bluesa. Smakowicie łącząc zrównoważone wątki akustyczne i elektryczne. Zawartość każdej piosenki łapie zmysły słuchacza i tworzy pozytywne emocje. Wymierny wkład w ostateczną formę kompozycji włożyli wspomniani twórcy, odciskając swoje piętno na każdym fragmencie albumu. Jeśli ktoś zna dorobek zaznaczonych muzyków, to doskonale orientuje się w brzmieniach, w które obfituje to wydawnictwo. Dla mniej wdrożonych słuchaczy wspomnę jedynie, że jeżeli lubicie wykonania Layli Claptona, czy Feelin' Alright, to jest to muzyka stworzona dla Was! Zresztą ten drugi utwór jest autorstwa D. Masona, a grywany m.in. przez wspomnianego Cockera, Grand Funk Railroad, Electric Light Orchestra, etc. 
 
Album w 1970 roku wydano również w limitowanej wersji. Kilka słów o niej, bo jest całkiem interesująca. Około 1/3 nakładu płyty zostało wytłoczone z tak zwanego „metalizującego marmurowego winylu”. Mieszanki różu, brązu i beżu, a nie tradycyjnego czarnego tworzywa. Obwoluta płyty składana jest na trzy części z wewnętrzną kieszenią do przechowywania płyty. Górna część ma wyciętą fotografię Masona w cylindrze i kolaż ze skalistym urwiskiem. Dodatkowo na wierzchołku koperty znajduje się mały otwór, który pozwala na powieszenie całej okładki na ścianie jako plakat. 
W tym roku w ramach uczczenia 50 rocznicy wydania albumu, Mason pokusi się o ponowne nagranie tego samego materiału nazywając ten projekt Alone Together… Again. Jest to w istocie kopia pierwotnego pomysłu nagranego ponownie z innymi muzykami i nawet z graficzną parafrazą pierwotnej okładki. Autor ponownie zabierając się do pracy nad starym materiałem, miał na celu korektę młodzieńczych pomysłów, z których nie był do końca zadowolony. Chciał nadać całości bogatsze i bardziej dojrzałe aranżacje oraz brzmienie. Nie będę tego oceniać, bo płyta  ma się ukazać w listopadzie 2020 ? Miłego słuchania!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz