„Sam
instrument, którym się posługuję, także może być inspirujący. W pewnym momencie
zdałem sobie sprawę, że perkusja i poezja mają sporo wspólnego. Cały czas uczę
się unikać uderzeń na bębnach, które niczego nie wnoszą, rezygnować z pokusy
efekciarstwa. Perkusja to nie kartoflisko. Od gadulstwa ważniejsze są cisze
pomiędzy dźwiękami i puste miejsca pomiędzy słowami.”
Ta myśl Marcina Karnowskiego - perkusisty zespołów Brda,
Variete i 3moonboys, trafnie ujmuje
podejście Billy’ego Cobhama do swojego rzemiosła. Muzyka - perkusisty.
Wielkiego artysty. Klasyka Jazz Fusion.
Ależ on gra na tych „garach”! Przecież ma tylko dwie
ręce! Jak często zdarzają się tacy perkusiści? Ilu jest takich drummerów? Na
pewno jest taki jeden! Perkusista fenomen. Maszyna. Perkusista obstawiony
imponującą liczbą bębnów i talerzy, a energia z jaką gra, biorąc pod uwagę
ograniczenia jako człowieka, robi duże wrażenie. Przez cały czas trwania płyty
jest niezmordowany. Oczami wyobraźni widzę jego zaciśnięte oczy i mimikę twarzy
świadczącą o pasji z jaką oddaje się grze. Raczy karkołomnymi zagrywkami, w
których prezentuje pełnię swoich możliwości. Jak głosi legenda w pewnym
momencie gra nawet czterema pałeczkami z ogromną precyzją i w bardzo szybkim
tempie.
Zaprawdę, jak u licha On to robi? To szalony Billy
Cobham. Diabeł wcielony, rytmiczny potwór i jednocześnie wirtuoz . Artysta,
który zmienił pogląd na rolę perkusji w muzyce. Z instrumentu rytmicznego
będącego dopełnieniem gry zespołowej, wysforował jego rolę na pierwszy plan.
Ukazał niespotykany wcześniej charakter perkusji. Przefiltrował ją przez swój fenomenalny talent i
niesamowitą inwencję. Odblokował wszystkie pokłady możliwości bębnów. Zerwał
schemat dotychczasowego, można rzec, zachowawczego i tradycyjnego podejścia do
perkusji. Ta muzyka to istna radość i szczęście. Antydepresant. Fontanna radości. Tryskająca świeżość. Po prostu
ponadczasowa! Nastrój tego albumu jest wszechstronny, zawierający chwile zarówno
delikatności i agresywności. Taka amplituda, huśtawka, którą ciężko zaszufladkować.
„Do tańca i do różańca” jak to się potocznie mówi. Muzykalność na tym albumie
jest intensywna, każdy współtwórca tego projektu przyczynił się do naprawdę
rewelacyjnego efektu synergii. Ale pojechałem…hmm. Posłuchacie to przyznacie
rację!
„Spectrum” to
debiutancki solowy album Billy’ego Cobhama jako kompozytora, który prowadzi nas
przez terytorium mariażu wyzwolonego jazzu z dzikim rockiem. Określa i scala to
tytuł płyty - Spectrum - czyli mozaika różnorodnych klimatów. Intrygujących do
samego końca. Zagranych nadzwyczaj
żywiołowo z polotem, emocjami i beztroskim luzem.
Chociaż Cobham napisał wszystkie utwory i był
niekwestionowanym liderem na tym albumie, to znaczącego kolorytu dodają
pozostali muzycy. W pewnym sensie longplay jest faktycznie wspólnym wysiłkiem
Cobhama, Hammera, Sklara, Bolina oraz innych muzyków sesyjnych pod batutą
autora. Nadzwyczaj spójnym, pomimo różnorodności muzycznej materii. W tym względzie na szczególną uwagę zasługuje
gitarzysta Tommy Bolin (muzyk, który wkrótce dołącza do Deep Purple). To jakby
punkt zwrotny w jego karierze określający jego styl, kiedy okazuje bez
ograniczeń swój talent, zdolności i umiejętności gry na gitarze. Nie do końca
spełniony gitarowy wirtuoz. Utracjusz, który niestety później traci swoje życie
przez heroinę. Znaczący wkład w ostateczny kształt tej muzyki ma również
emigrant z Czechosłowacji z 1968 roku – klawiszowiec Jan Hammer. Znakomicie
przyprawia ten muzyczny pejzaż swoim niezaprzeczalnym, gustownym stylem.
„Spectrum” został wydany w październiku 1973 roku i od
razu uderzył w przemysł muzyczny jak grom z jasnego nieba. Mając imponujący
wpływ zarówno na jazz i rock. Nagrania z
tej płyty brzmią szalenie aktualnie. Przekraczają swój czas. Nieśmiertelny
rezultat muzycznego mityngu. Pozostaje
tylko żal, że już dzisiaj nie nagrywają takich płyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz