niedziela, 26 lipca 2015

ERIC CLAPTON – 461 Ocean Boulevard (RSO 1974)

E jak Elliman - Yvonne Marianne Elliman
Wówczas młoda, piękna kobieta o egzotycznej urodzie, w połowie Irlandka, w połowie hawajka z kruczo czarnymi włosami. Utalentowana wokalistka, mająca za sobą doświadczenia związane z udziałem w filmie jak i sztuce wystawianej na deskach Broadwayu. Był to legendarny „Jesus Christ Superstar", gdzie wcieliła się w rolę Marii Magdaleny. Podczas sesji związanej z realizacją „Oceanu” w szczególny sposób zawładnęła Claptonem. Jego sercem; ale także zaimponowała mu talentem wokalnym. Następstwem tego był romans i kilkuletnia współpraca artystyczna. Yvonne Elliman miała otwarty charakter. Postrzegany jako beztroski i wyluzowany. To wzmocniło pozytywne relacje z całą ekipą pracującą nad muzyką. Odzwierciedleniem uczuć pomiędzy Yvonne a Claptonem stał się niezapomniany „Get Ready" - napisany i zaśpiewany wspólnie. Ich przeplatające się głosy przybrały łagodny, uroczy, uwodzicielski nastrój intymności.

R jak Radle - Carl Dean Radle
Carl Radle facet o niemieckich korzeniach, były basista poprzedniej formacji  „Slowhanda” - Derek and the Dominos, animator trzonu składu zespołu biorącego udział w całej sesji. On to skrzyknął bliżej nieznanych wówczas muzyków,  zaakceptowanych natychmiast przez Claptona. Sam Carl zdawał się być bratnią duszą dla Erica, któremu imponował swoją postawą mądrość i doświadczenia. W pewnym sensie okazał się opoką dla samego mistrza w okresie jego zwątpienia i depresji wywołanej nałogami. Z tej przyczyny odegrał kluczową rolę w solowej karierze Claptona do 1979 roku. Jego autorski, energetyczny kawałek „Motherless Child" bez wątpienia stanowi doskonałe wprowadzenie w tą muzyczna podróż.

I jak „I Shot the Sheriff” 
Od samego początku Clapton nie był przekonany do zasadności umieszczenia tej piosenki na tworzącej się płycie. Wątpił czy może dorównać oryginałowi, czy nawet konkurować z nim. Namówili go pozostali muzycy, pewni przebojowości kawałka. Tym bardziej wywołał osłupienie Claptona fakt, że ten utwór Boba Marleya i The Wailers od razu poszybował  na sam szczyt listy przebojów w Stanach Zjednoczonych. Notabene sama wersja claptonowska przypadła do gustu Marleyowi i co ważne pozwoliła wypłynąć na szerokie wody ogólnoświatowej popularności muzyce rodem z Jamajki i tym samym pierwotnemu autorowi tego hitu. Sam utwór łączy w sobie bardzo udaną i zgrabną fuzję rocka i reggae.

C jak Criteria Studios
Clapton i producent Tom Dowd pracowali już wcześniej ze znakomitym skutkiem. Miało to miejsce podczas nagrywania „Layla and Other Assorted Love Songs” grupy Derek and The Dominos. Podobnie jak omawiany longplay zrealizowany on został w Criteria Studios w Miami. Legendarne studio nagraniowe, które obsługiwało w swojej historii same sławy muzyki. Bohater hasła Clapton is God wypisanego w latach 60-tych na angielskich murach, zgromadził w Miami wokół siebie doskonałych muzyków, choć wówczas jeszcze dość anonimowych (poza Elliman i Radle), między którymi w sposób bezwiedny, ale szczególnie naturalny wytworzyła się „chemia” wzajemnych relacji. Dało to znakomity efekt w postaci tego nader  wartościowego muzycznego materiału. Wydającego się spokojnym, kameralnym o wygładzonym brzmieniu i niezawiłej aranżacji. Stanowi to o sile tej, jakże urzekającej muzyki. „Nie wszystko złoto co się świeci” jak głosi ludowa mądrość - nie trzeba bogactwa sił i środków żeby przekazać to „coś”, co jest mało uchwytne, a co stanowi esencję wartości artystycznej. Stąd absolutny brak eksponowania w Criteria Studios  jaskrawej wirtuozerii gitarowych popisów. Ta muzyka stworzona w tym miejscu, sącząca się błogo, stanowi panaceum dla strapionych i spragnionych potrzebujących podobnych dźwięków.

C jak Clapton
„Klapcio”  wtedy bardzo wyluzowany i łagodny, ale podkreślający na każdym kroku,  że  priorytetem pozostaje blues. Pokazuje bardziej słoneczny, letni charakter. Taki pozornie wycofany, pozwalający grać akompaniującemu zespołowi, ale jednocześnie trzymający pieczę i kontrolę w całym zakresie projektu. Gra oszczędnie bez narcystycznej wirtuozerii. Jakby chciał przekazać - Clapton to nie tylko wirtuoz i technik gitarowy, ale po pierwsze znakomity kreator muzycznej materii. Bo w grze na gitarze tak naprawdę liczy się jakość, a nie ilość. Na pozór ubogą interpretacją można więcej przekazać treści niż przeładowanymi i nic nie wnoszącymi solowymi popisami. (Warto zauważyć, że ci najlepsi wcale się nie spieszą!) Dodatkowo koncentruje się bardziej na wokalu, przy tym w dalszym ciągu gustownie powściągliwym, by nie powiedzieć wręcz skąpym.
Po pierwszym przesłuchaniu płyta może wydawać się miernym odbiciem dawnej chwały Claptona,  ale spróbujcie kilka razy i stanie się jasne, że jest to piękne odzwierciedlenie tamtej muzycznej epoki należącej również do Niego.

Autorska propozycja Claptona uderza niezwykłym urokiem oraz lirycznym tekstem. Ukazuje dojrzałość Slowhanda jako autora tekstów. Jest niewątpliwą ozdobą tego dzieła, wyposażoną w mieszaninę akustycznych i elektrycznych gitar oraz nastrojowych partii organów Hammonda.
Let it grow, let it grow
let it blossom, let it flow
In the sun, the rain, the snow
Love is lovely, let it grow

A  jak April
Sesja rozpoczęła się w kwietniu, w miesiącu wiosennym, symbolu budzenia się do życia, ale też rozniecania aktywności i inwencji Claptona po wielu miesiącach mrocznej narkotykowej zapaści. Powrotu z artystycznego niebytu.

P jak Popijanie
"Pobieraliśmy  dużo alkoholu podczas niezliczonego imprezowania. Alkohol zrobił ze mnie niezłego wesołka”. Tak oto wspomina podczas realizacji płyty, flirt z „procentami” bez uzasadnionego entuzjazmu  sam Clapton w swoich wspomnieniach spisanych w „Clapton. Autobiografia.” Tak naprawdę to muzyk wpadł „z deszczu pod rynnę”. Zamienił uzależnienie od ciężkich narkotyków (heroina, kokaina) w poważny nałóg alkoholowy. Takie używki w nadmiarze zawsze muszą skutkować nieświadomą degradacją osobowości artysty, dla którego pozostają pozornym stymulantem wyobraźni i inwencji twórczej. Może to trąci trochę moralizatorstwem, ale warto czasem wspomnieć, że niestety wielu znakomitych artystów „rozmieniło się na drobne” lub co gorsza postradało życie w oparach wódki i narkotycznego odurzenia. Tylko niezachwiana, żarliwa  wiara w muzykę pozwoliła zachować równowagę i normalność Claptonowi (aktualnie całkowicie wyzwolonego z wszelkich nałogów) podczas realizacji muzycznych przedsięwzięć.

Dla równowagi coś pozytywnego, także na literę P.
czyli piękna ballada ludowa napisana przez Scotta Boyera, pochodząca z repertuaru zespołu Cowboy w autorskiej wersji Claptona z opisywanej płyty.

Oh my word, what does it mean?
Is it love or is it me
That makes me change so suddenly?
Looking out, feeling free

Sit here lying in my bed
Wondering what it was I'd said
That made me think I'd lost my head
When I knew I lost my heart instead

Won't you please read my signs, be a gypsy
Tell me what I hope to find deep within me
Because you can find my mind, please be with me

Of all the better things I've heard
Loving you has made the words
And all the rest seem so absurd
'Cause in the end it all comes out unsure

T jak Tom Dowd
Niektórych artystów trzeba kopnąć w tyłek, niektórych trzeba pogłaskać, a jeszcze innym trzeba się przypodobać. Tak wielki Tom Dowd, według niektórych największy producent blues rockowej muzyki lat siedemdziesiątych, podsumowałby pokrótce sedno pracy przy konsolecie. Oswojeni ze sobą - po jednej stronie kultowy producent, a po drugiej nasz bohater, wspólnie obrali jakże trafny kierunek, który zaowocował pożądanym dźwiękiem. Klasycznym dla muzyki blues rockowej dekady lat 70-tych. Warto przy tym wspomnieć , iż Tom Dowd był jednym z pierwszych producentów nagrywających na wielośladowej (konkretnie ośmiośladowej) konsoli, która niebawem zrewolucjonizowała proces realizacji muzyki.

O jak Ocean Boulevard  pod numerem 461
Tytuł albumu pochodzi od adresu wynajętego domu, w którym mieszkał Clapton wraz z „ekipą” w czasie nagrywania albumu. 461 Ocean Boulevard, prawdziwy adres w Golden Beach w pobliżu Miami na Florydzie, emanował tak pozytywnym klimatem, że Clapton upamiętnił go tytułując tak płytę. Został wynajęty dla „captonowskiej ferajny” wiosną 1974 roku. Tam, wówczas wszyscy zaangażowani muzycy spędzili blisko trzydzieści, jakże twórczych, wspaniałych dni. Na  przestrzeni lat wiele znakomitych osób zamieszkiwało ten dom. Przybywali tam między innymi Bee Gee, Liza Minelli czy The Eagles, ale nie przynieśli  takiego rozgłos temu miejscu, co Clapton.
No i ta okładka też na O!
Przedstawiająca tego sławetnego gitarzystę na tle domu w Golden Beach o numerze 461.

N jak Number One
„I Shot he Sheriff” stał się pierwszym nr 1 solowego Erica Claptona. Dokładnie  nr 1 na liście Billboard Hot 100.  Podobnie poczynał sobie cały album. Na szczycie Billboard 200 chart LP & Top Tape przebywał  przez cztery tygodnie oraz osiągnął  pozycję w pierwszej dziesiątce w kilku innych krajach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz