„Zawsze próbuję ruszyć w
jakimś innym, nowym kierunku, ale moje płyty i tak zawsze brzmią tak samo."
Tak oto krótko podsumował swoją aktywność artystyczną John Weldon Cale, znany
bardziej jako J.J. Cale (cytat za: „Encyklopedia muzyki popularnej. Lata siedemdziesiąte”).
Może
to i lepiej, że trubadurowi pochodzącemu z Oklahomy nie wychodzą stylistyczne
zmiany. Jakoś nie wyobrażam sobie odejścia od stylu tak bardzo
charakterystycznego. Tak cenionego przez zadeklarowanych melomanów. Twórczość „Dżejdżeja” poznałem prawie 30 lat temu. Mój stary kompan z
młodości, zaszczepił mimowolnie we mnie szczególne uczucie do tej mieszaniny
wybornych muzycznych klimatów. To właśnie On snuł opowieści na temat pieśni
J.J. Cale’a. Pamiętam. Pytał: „Słyszałeś J. J. Cale’a? Takiego gościa zza
oceanu grającego fantastyczne rzeczy”.
Niestety
wtedy jeszcze nie znałem tej jak się okazało „rajcownej” muzy, więc taki
komunikat kolegi, poniekąd mojego dawnego muzycznego mentora, bardzo mnie
zainteresował. Później okazało się, że to „zagajenie” z jego strony nie było
przypadkowe. Kontynuował: „Mam taką
prośbę. Nagrałbyś mi Jego płyty?”
Zamurowało mnie! Jak to ja mam nagrać
płyty gościa, którego zupełnie nie znam? Niby skąd?! Gdzie tego szukać? –
przemknęło mi przez głowę. On na to niestrapiony kontynuował: „No wiesz, Marek Gaszyński puszcza całą
dyskografię tego bluesmana w Polskim Radiu. Chyba na „trójce”? Dam ci kasety
jeśli możesz to nagraj.”
Przystałem
na propozycję. Pamiętam jak dzisiaj, dał mi nowiutkie polskie kasety
magnetofonowe firmy Stilon Gorzów. Lepsze zachodnie sonówki, basfy, tedetki
(SONY, BASF,TDK) były wówczas bardzo kosztowne dla ucznia technikum, a kupić je
można było w sklepach typu Pewex za „wiadomą walutę”. Heh, współcześni fani
muzyki, nie znają problemu ;)
Wróciłem
do domu. Wieczorem załączyłem radioodbiornik i niecierpliwie oczekiwałem na
audycję, której bohaterem miał być tajemniczy mieszkaniec Oklahomy. To co
usłyszałem oczarowało mnie i całkiem zawładnęło. Nieziemskie klimaty, pełne
intymnego ciepła. Nadzwyczaj oszczędne w swojej treści, ale o takiej sile
rażenia, że dosłownie ściany pękają. Subtelne, a zarazem głęboko wnikające do krwiobiegu
każdego wielbiciela bluesowych dźwięków. Wykonane jakby bez większego
zaangażowania, nierzadko od niechcenia, prawie wyszeptane niż wyśpiewane, a
jednak rozbrajające swoim wyjątkowym wdziękiem.
Od
tamtej pory te dźwięki zawładnęły mną i nie odpuściły do dzisiaj! Zapodajcie
sobie je po zmroku, a przekonacie się na własnej skórze o co mi „biega”! Albo w
samochodzie podczas nocnej jazdy bocznymi drogami w nieznane. Prawdziwy czad.
Gwarantuję!
Taka
niby prosta, a zarazem genialna. Zbudowana z niewyszukanych elementów,
pozbawiona fajerwerków, ale nadzwyczaj przemawiająca do odbiorcy. Obcowanie z
nią, to jak spotkanie ze starym druhem i
sprawdzonym miejscem. Ale chyba nie ma nic negatywnego w tym, co jest tak wygodne,
a nawet przewidywalne. Sądzę że, wszyscy potrzebujemy takiego miejsca w naszym
życiu, przytulnego i bezpiecznego jak przysłowiowy dom rodzinny. Muzyka ta jak ulał wypełnia
taki obszar. Minimum użytych środków przy maksimum przekazu. Zdecydowana przewaga
treści nad formą, a nie na odwrót, co niestety preferuje wielu artystów i nad
czym ubolewam.
Jak
żył tak grał. Mawiał o sobie, że raczej woli być elementem spektaklu niż
centralnym punktem widowiska. Wycofany, z dystansem do całej otaczającej go
zgiełkliwej rzeczywistości. Nawet jego
ulubiona gitara firmy Harmony kupiona za jedyne 50 „dolców”, zdezelowana i
wielokrotnie modyfikowana, świadczy dobitnie o niekłamanej skromności tego
człowieka. Faceta, który mimochodem stał się inspirujący dla takich tuzów rocka
jak E. Clapton, M. Knopflera czy grupy Lynyrd Skynyrd. Mało tego. Sam fachowy i
opiniotwórczy magazyn „Rolling Stone” wyraźnie potwierdza, że oddziaływanie
J.J. Cale’a na twórczość rockowych luminarzy
jest bezgraniczna, a lista znakomitości reprezentujących rozmaite
gatunki muzyczne, które pozostają pod jego wpływem, jest niemal niezmierzona. „Troubadour” o dziwo nie jest wyjątkowy
spośród płyt mistrza sprzed blisko 40 lat. Ten materiał zawiera wszystko to, za
co kochamy taką nutę. Jednak w tym przypadku jest zagrana z jeszcze większą
precyzją, werwą i wyobraźnią . Jeśli w ogóle można użyć takich terminów wobec
J.J. Cale’a. Swobodnego i dyskretnego
amerykańskiego barda, chodzącego własną wytyczoną ścieżką
country-bluesowej konwencji.
Travelin' light is the only way
to fly
Travelin' light, just you and I
Away on down, just follow me
Travelin' light, we can go beyond
Travelin' light, now we can catch
the wind
Travelin' light, just let your
mind pretend
We can go to paradise
Maybe once, maybe twice
Travelin' light is the only way
to fly
We can go to paradise
Maybe once, maybe twice
Travelin' light is the only way
to fly
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz