Trudno jest pisać o czymś, z czym ma się wyjątkowo
osobiste relacje. Zapytacie jak to? Relacje z muzyką?
Przemawia
ona do mnie w sposób wyjątkowy. Porusza intensywnie nie nieokreślone uczucia, o
których wcześniej nie miałem pojęcia. Uosabia niewypowiedzianą bluesowa
tęsknotę. Trafiając do samego rdzenia duszy. Aż brakuje słów… Taka jest właśnie
ta płyta.
Muzyka
napełniona melancholią instrumentów klawiszowych i bogata w dźwięki gitary
akustycznej. Niezwykle stonowana w stosunku do dźwięków pochodzących z
macierzystego zespołu Grega.
„Naprawdę
jest na tej płycie jakiś szczególny klimat… miejscami dość mroczna, ale
wokół nas pełno było mroku, kiedy umierali wszyscy ci ludzie” - mówił Johnny Sadlin, producent tego albumu
nazywając go swoim ulubionym.”
(Jeźdźcy Północy. Historia The Allman Brothers Band –
Scott Freeman)
Smutek
wyrażony w dźwiękach, miał swoje głębokie uzasadnienie w bliskiej wówczas
przeszłości zespołu. Stanowi on rodzaj żałoby połączony z hołdem złożonym bratu
gitarzyście Duane’owi oraz basiście Berry’emu Oakleyowi, muzykom The Allman Brothers Band, którzy zginęli w
tragicznych w wypadkach motocyklowych. Zdawał się próbą katharsis, spowiedzią
„aby znów przed siebie iść” jak śpiewał polski odpowiednik Allmana,
niezapomniany Rysiek Riedel. Pełna kontemplacji i ukojenia dla skołatanej duszy
oraz umęczonego ciała. Stąd nieprzypadkowo zatytułowana „Laid Back” (wyluzowany).
Płyta
rozpoczyna rewelacyjna wersja „Midnight Rider”, która w tym wcieleniu jeszcze bardziej staje się wiarygodna. Jakby
opisywała naszego bohatera. Wiecznego uciekiniera- tułacza. Wciąż żywego Grega,
jednego z braci Allmanów.
Well, I've got to run to keep from hidin',
And I'm bound to keep on ridin'.
And I've got one more silver dollar,
But I'm not gonna let 'em catch me, no,
Not gonna let 'em catch the Midnight Rider.
A wieńczy standard muzyki gospel „Will The Circle Be Unbroken”. W tej postaci brzmi jakby wycięty ze
świątecznego nabożeństwa kościoła czarnoskórych mieszkańców południa.
Uduchowiona, prawie religijna, chwytająca w punkcie kulminacyjnym ujmująco za
serce. Bez reszty porywająca.
Cały
materiał zgromadzony na płycie jest pozytywnie wytłumiony. Brzmi
przekonywująco. Warstwa muzyczna jest klarowna i absolutnie ciepła. Zdaje się
odprężać słuchacza. Zdominowana przez klimat balladowy, poprzecinana
dynamicznymi wstawkami charakterystycznymi dla dziedziny jazzowej. To wszystko sprawia,
że należy zaliczyć to dzieło w poczet najbardziej znakomitych klasyków
południowego rocka.
Greg z żoną Cher w repertuarze z tej płyty:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz