1971.To było bardzo dobry dla muzyki rok. Wielki król bluesa B.B. King nagrywał z muzykami będącymi jego wielbicielami. Fanami bluesowej nuty. Trudno zliczyć tych już wtedy gwiazd rocka, dla których obcowanie z niedościgłym wzorem, było jak spełnienie najskrytszych marzeń. Jeden z ojców elektrycznego bluesa. Czapki z głów dla tego ze wszech miar wielkiego artysty. Blues! Boy! King ! Dla nas po prostu B.B.King. Bez wątpienia On utorował drogę na szerokie wody popularności takim gigantom gitary jak Eric Clapton czy Peter Green. Bez jego instrumentu trudno byłoby dzisiaj znaleźć tę niepowtarzalną magię bluesowych zagrywek w panteonie podobnych wirtuozów gitary. Jego znakiem rozpoznawczym było charakterystyczne vibrato. Rezultatem tego patentu był gładki dźwięk, w którym każda nuta była zawieszona lub podciągnięta. Ta sprawność wraz z manierą wyłamywania się z rytmu wpłynęła na podobieństwo jego solówek do ludzkiej mowy. Dosłownie Jego ulubiony Gibson 335 grał w taki sposób, jakby uzbrojono go w elokwencję ludzkiego głosu. A nazywanie jego czarnej, błyszczącej, ozdobionej pozłoconą i perłową inkrustacją „Gibsonki”- Lucille, było jak najbardziej uzasadnione. Szczerość jego soulowego śpiewu i ten nie do podrobienia styl gry na gitarze, wywarł wielki wpływ na rozwój muzyki XX wieku, a to z kolei w sposób naturalny przelało się na pojawienie wielu naśladowców, wśród których trzeba obowiązkowo wyróżnić Buddy’ego Guya, czy Alberta i Frieddiego Kingów.
Całość w większym lub w mniejszym stopniu uzupełniali nie mniej znamienici goście: Ian Stewart – instrument klawiszowe (bliski współpracownik The Rolling Stones), Klaus Voorman – gitara basowa (w różnych składach sideman ex-Beatlesów), Jim Price (współpracował m.in. z The Rolling Stones i Joe Cockerem), Jim Gordon (perkusista zespołu E. Claptona), Bobby Keys – saksofon (m.in. grał z Stonesami), Jim Keltner – perkusja (nagrywał z Bobem Dylanem), Duster Bennett - harmonijka (grał z Johnem Mayallem), Greg Ridley (basista Humble Pie), Jerry Shirley (perkusista Humble Pie), Pete Wingfield – fortepian i wielu mniej renomowanych, acz wartościowych sesyjnych instrumentalistów. Podobno nawet John Lennon z Georgem Harrisonem przymierzali się do uczestniczenia w tym święcie muzyki i wtedy byśmy mieli prawie w komplecie „całą czwórkę z Liverpoolu”! Finał dźwiękowego mitingu z góry musiał być przesądzony.
Mariaż aury bluesowego Giganta i młodzieńczej, nieskrępowanej
inwencji twórczej reszty muzyków, dał znakomity rezultat. Pod „batutą” Mistrza,
który cieszył się szacunkiem i budził
powszechny respekt pozostałych instrumentalistów zgromadzonych w studiu
nagraniowym, zostały spreparowane wyborne dźwięki. Dostojności i subtelności
gry Blues Boya uzupełniła „muzyczna młoda krew”, która dodała
bezpretensjonalnej spontaniczności i
szczypty zadziorności. Zgromadzone na płycie utwory same w sobie są
kwintesencją bluesowej konwencji. Na plan pierwszy wysuwa się nieśmiertelna
Caldonia, rasowy Alexis’ Boogie oraz tęskny Ain’t Nobody Home. Ciekawostką i
gratką dla miłośników talentu „Bibiego” jest obecność dodatkowego utworu May I
Have A Talk With You na reedycji
kompaktowej z 1993 roku. Co warte podkreślenia, tenże muzyczny konwentykiel
stał się kolejnym krokiem ewolucji wiodącej do czasów, kiedy to kolor skóry
przestał być koronną argumentacją i wykładnią dla bluesowego artysty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz