wtorek, 14 lipca 2015

GREG ALLMAN – Laid Back (Capricorn 1973)

Trudno  jest pisać o czymś, z czym ma się wyjątkowo osobiste relacje. Zapytacie jak to? Relacje z muzyką?
Przemawia ona do mnie w sposób wyjątkowy. Porusza intensywnie nie nieokreślone uczucia, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Uosabia niewypowiedzianą bluesowa tęsknotę. Trafiając do samego rdzenia duszy. Aż brakuje słów… Taka jest właśnie ta płyta.
Muzyka napełniona melancholią instrumentów klawiszowych i bogata w dźwięki gitary akustycznej. Niezwykle stonowana w stosunku do dźwięków pochodzących z macierzystego zespołu Grega.
„Naprawdę  jest na tej płycie jakiś szczególny klimat… miejscami dość mroczna, ale wokół nas pełno było mroku, kiedy umierali wszyscy ci ludzie” - mówił  Johnny Sadlin, producent tego albumu nazywając go swoim ulubionym.”
(Jeźdźcy Północy. Historia The Allman Brothers Band – Scott Freeman)

Smutek wyrażony w dźwiękach, miał swoje głębokie uzasadnienie w bliskiej wówczas przeszłości zespołu. Stanowi on rodzaj żałoby połączony z hołdem złożonym bratu gitarzyście Duane’owi oraz basiście Berry’emu Oakleyowi, muzykom  The Allman Brothers Band, którzy zginęli w tragicznych w wypadkach motocyklowych. Zdawał się próbą katharsis, spowiedzią „aby znów przed siebie iść” jak śpiewał polski odpowiednik Allmana, niezapomniany Rysiek Riedel. Pełna kontemplacji i ukojenia dla skołatanej duszy oraz umęczonego ciała. Stąd nieprzypadkowo zatytułowana „Laid Back” (wyluzowany).
Płyta rozpoczyna rewelacyjna wersja „Midnight Rider”, która w tym wcieleniu jeszcze bardziej staje się wiarygodna. Jakby opisywała naszego bohatera. Wiecznego uciekiniera- tułacza. Wciąż żywego Grega, jednego z braci Allmanów.
 
Well, I've got to run to keep from hidin',
And I'm bound to keep on ridin'.
And I've got one more silver dollar,
But I'm not gonna let 'em catch me, no,
Not gonna let 'em catch the Midnight Rider.

A wieńczy standard muzyki gospel „Will The Circle Be Unbroken”. W tej postaci brzmi jakby wycięty ze świątecznego nabożeństwa kościoła czarnoskórych mieszkańców południa. Uduchowiona, prawie religijna, chwytająca w punkcie kulminacyjnym ujmująco za serce. Bez reszty porywająca.
Cały materiał zgromadzony na płycie jest pozytywnie wytłumiony. Brzmi przekonywująco. Warstwa muzyczna jest klarowna i absolutnie ciepła. Zdaje się odprężać słuchacza. Zdominowana przez klimat balladowy, poprzecinana dynamicznymi wstawkami charakterystycznymi dla dziedziny jazzowej. To wszystko sprawia, że należy zaliczyć to dzieło w poczet najbardziej znakomitych klasyków południowego rocka.

Greg z żoną Cher w repertuarze z tej płyty: