sobota, 24 października 2015

MARTYNA JAKUBOWICZ – Maquillage (Pronit 1983)

„Nigdy nie wiem, jaka będzie kolejna płyta. Nie skończyłam żadnej szkoły muzycznej – jestem samoukiem. Najpierw powstaje piosenka grana na gitarze i śpiewana. Muzycy sobie ją opracowują, potem podczas nagrań ulega ona kolejnym przemianom. To, co ja robię, nigdy nie jest pakowane w błyszczący papierek i wystawiane na sprzedaż”.

Tak oto rzecze na temat swojej twórczości ta niepowtarzalna i szczera artystka. Postrzegana jako wysoce refleksyjna „pieśniarka”, obdarzona pokaźną siłą wyrazu. Niezależna, nie poddająca się chwilowym  modom, konsekwentna w tym co robi. Zdecydowanie przekonująca swoją, niezwykle osobistą  wypowiedzią, z którą wielu z Nas w ciągu życia może się utożsamiać.

Martyna Jakubowicz jest jedyną w swoim rodzaju wykonawczynią ballad, będących mieszaniną amerykańskiego folku i bluesa, a także najlepszego rocka bazującego na wspomnianych gatunkach. Jej liryczne kompozycje są przepełnione aurą ciepła i intymności, a także delikatne i refleksyjne. Jej poezja oparta jest na kobiecych emocjach, uczuciach i tęsknotach. Opowiada o takich ludzkich, elementarnych uczuciach jak miłość, samotność, nadzieja, o potrzebie szukania prawdziwej więzi międzyludzkiej. Wyraża nasze ukryte myśli w niezwykły bluesowy sposób.


Pierwszy solowy album „Maquillage“ Martyna zrealizowała ponad 30 lat temu. Od tamtej pory udanie zadomowiła się na polskiej scenie muzycznej jako stylowa wokalistka, gitarzystka i kompozytorka.
Jej debiut brzmi wyśmienicie. Solidna linia basu gitarzysty, skądinąd znanego z TSA – Janusza Niekrasza. Wyborna perkusja Andrzeja Ryszki, bębniarza blues rockowej grupy Krzak. Mięsiste organki słynnego Ryszarda „Skiby” Skibińskiego. Gitarowe zagrania Andrzeja Nowaka biczują z całą swoją mocą nawet największych ignorantów muzycznych. Całość dopełniają klawisze Marka Stefankiewicza oraz precyzyjne dźwięki gitary Cezarego Bierzniewskiego. Warto podkreślić, że nawet sama produkcja płyty jest niebywale solidna, jak na pierwszą połowę polskich lat 80-tych. Brzmi niezwykle świeżo i energetycznie mimo nieubłaganego upływu lat.
Kawałki zgromadzone na tym krążku są niewątpliwie smakowite jeśli można użyć tego kulinarnego terminu. Ale najbardziej w pamięci zapada, obecnie już kultowy, szczególny znak rozpoznawczy w całym zbiorze „martynowych pieśni” – „W domach z betonu nie ma wolnej miłości”.
W dobie PRL-u niedościgłym marzeniem prawie każdej młodej rodziny było posiadanie własnego mieszkania usytuowanego w nowo budowanych osiedlach. Wieżowce z betonowych płyt wyrastały jeden po drugim. Martynie i jej pierwszemu mężowi Andrzejowi Jakubowiczom z pewnością trudno było dostrzec piękno w panoramie rozciągającej się z okna ich nowego lokum.  Ten właśnie posępny, a zarazem nostalgiczny widok, zainspirował Andrzeja Jakubowicza do stworzenia słów do ponadczasowego szlagieru polskiej muzyki. Interesujące, że bohaterką utworu wcale nie była jego ówczesna towarzyszka życia – Martyna, lecz półnaga, anonimowa dziewczyna, nieświadomie okazująca swoje wdzięki w mieszkaniu naprzeciw bloku państwa Jakubowiczów. Martynie z pewnością bardzo podpasował ten wątek literacki spreparowany przez ówczesnego męża, bo właściwie stał się niejako tożsamy z jej artystyczną duszą. 
Ale tak naprawdę ten utwór jawi się jako metafora wspomnienia całego pokolenia artystów dorastających w erze stanu wojennego. Konfrontujących się z przygnębiającym, narzuconym porządkiem socjalistycznej ojczyzny. Kontestujący tym samym ponurą egzystencjalną rzeczywistość poprzez niezwykle barwne dźwięki swojej  muzyki.
Warto nadmienić, że pierwsza dama polskiego blues-rocka, zakochała się w tamtym czasie w filarze grupy TSA - Andrzeju Nowaku. Wspólnie tworząc  rock'n'rollową parę i doskonale współpracujący zespół, który wydał na świat ten już klasyczny, fantastyczny album.
Nawiasem mówiąc, szybko okazało się, że ten związek również nie przetrwał próby czasu, podobnie jak i pierwsze małżeństwo Martyny. W końcu miłość, która miała wystarczyć na całe  życie, zmarła śmiercią naturalną we wspomnianym betonowym blokowisku.
Obok omawianej dotychczas kompozycji, również utwór „Kiedy będę starą kobietą”,  zasługuje na wieczną pamięć. Niektórzy cenią go najwyżej w dorobku artystki. Dla mnie obydwa są jednakowo rewelacyjne. Zresztą pozostałe kompozycje wybornie uzupełniają całość albumu. Niczym nie ustępują wspomnianym hitom.

Kiedy będę starą kobietą
i nie zostanie mi nic oprócz wspomnień
wszystkie chwile życia stracone
powrócą raz jeszcze do mnie

Kiedy będę starą kobietą
czasem będę słowika słuchała
o straconej wolności pomyślę
o mężczyznach, których kiedyś kochałam

Mam jeszcze wina łyk
i chowam go już dziś
dla tych, którzy muszą żyć
jak strumienie pod lodem
jak słońce za mgłą

Jedni ludzie gromadzą fortuny
inni co dzień się bronią przed głodem
strzeż ich Boże i miej ich w opiece
i daj umrzeć póki serce mam młode

Mam jeszcze wina łyk
i chowam go już dziś
dla tych, którzy muszą żyć
jak strumienie pod lodem
jak słońce za mgłą

Mam jeszcze wina łyk
i chowam go już dziś
dla tych, którzy muszą żyć
jak strumienie pod lodem
jak słońce za mgłą

Zakończę cytatem z wypowiedzi Martyny, który jest bliski dla mnie jako odbiorcy i fana dobrej, niekomercyjnej muzyki:  „Sztuka polega na odkształcaniu rzeczywistości w zupełnie odmienną, niezwyczajną formę.  Człowiek słucha muzyki sercem, a nie głową. Nie można cały czas wartościować sztuki.”