sobota, 3 lipca 2021

JOE COCKER – With a Little Help From My Friends (Regal Zonophone /A&M 1969)

To było po prostu oszałamiające, całkowicie zmieniło piosenkę w hymn duszy i byłem dla niego zawsze wdzięczny za to, że to zrobił.
Paul McCartney


Zacznę od tego, że ten wokalista już na zawsze będzie kojarzył mi się z urokliwym serialem Cudowne Lata (The Wonder Years), gdzie „tytułowiec” stanowi muzyczny motyw przewodni oraz fragmentem filmu o pamiętnym festiwalu w Woodstock. Na tym drugim obrazie Jego żarliwe i przejmujące wykonanie utworu With a Little Help From My Friends z zespołem Grease Band, chyba największego „swojego” przeboju… dosłownie obezwładnia. Tyle energii, pasji i oddania w jednym wykonaniu przebija niektóre pełne koncerty innych muzyków i to wcale nie mniej znanych. 

Powiem krótko. Kompozycja w jego interpretacji zwyczajnie zwala z nóg! Ten człowiek śpiewając rezonuje całym sobą. Idealnie współgra z tą genialną kompozycją. Co ciekawe, pierwotna, oryginalnie wersja The Beatles, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Choć jak większość piosenek czwórki z Liverpoolu trzyma wysoki poziom. Dopiero radykalna przeróbka zespołu Joe Cockera sprawia, że utwór nabiera wyrazistości i sprawia niegasnące poruszenie… graniczące z osłupieniem. With a Little Help From My Friends to chyba największy evergreen, któremu przyszło prawdziwie zabłysnąć pod wpływem niesamowitej wersji tutaj przywoływanej.

Na filmie wyglądało to, jakby Cocker wnikał w muzyczną materię i spajał się z dźwiękami i energią tej pieśni. Niczym paralityk porażony prądem w grymasie jakiegoś magicznego transu. 


Tak niezwykle sugestywna identyfikacja z utworem bardzo przekonuje i pozostawia w pamięci niezatarty ślad. Cocker w tym „wykonie” daje z siebie wszystko i niepodzielnie rządzi! Magicznie magnetyzuje uwagę oglądającego.


With a Little Help from My Friends. Tytuł znamiennie symboliczny i jednocześnie zaczerpnięty z pierwszego przeboju Brytyjczyka, ale także swoisty komentarz do sprzyjającej atmosfery towarzyszącej londyńskiej rejestracji tego debiutanckiego albumu w 1968 roku, a wydanego w następnym roku kilka miesięcy przed Woodstockiem.

Ponad wszystko warto zaznaczyć, że chociaż piosenkarz wówczas tak naprawdę nie skomponował samodzielnie własnego utworu, to ucieleśniał idee i ducha każdej kompozycji, którą zdecydował się nagrać. Każde jego podejście do obcej kompozycji trzeba traktować jako triumf niepowtarzalnej autorskiej interpretacji. Nawet z błahych pozornie utworów potrafił wykrzesać całe pokłady artystycznego potencjału, nadając niepowtarzalny, własny, artystyczny sznyt. Dosłownie mówiąc: czego się nie tknął, to w złoto zmieniał… i to najwyższej próby! Tak było też z innymi kawałkami z tej płyty np. żywiołowy Feelin' Alright Dave’a Masona, sugestywny I Shall Be Released i Just Like A Woman Boba Dylana, zjawiskowy Bye Bye Blackbird, czy nostalgiczny Marjorine


Na większą uwagę zasługują też Do I Still Figure In Your Life oraz Don't Let Me Be Misunderstood. W pracy nad tymi kawałkami pomagali mu nieprzeciętni muzycy, by wymienić tylko najważniejszych: gitarzystę Jimmy’ego Page’a, który lada chwila powołuje do życia prawdziwych gigantów rocka, legendarnych Led Zeppelin. Znany klawiszowiec Chris Stainton, grający tutaj wyjątkowo na basie, to też jeden z wieloletnich kompanów Erica Claptona. No i te świetne żeńskie chórki w osobach Madeline Bell, Rosetta Hightower, Patrice Holloway, Sunny Wheetman nadające całości charakterystyczny klimat tamtej epoki.


Kończąc muszę przyznać, że następny album (Joe Cocker!) wydany w tym samym pamiętnym 1969 r. jeszcze bardziej odzwierciedlał talent Cockera, na który bez wątpienia miał wpływ inny muzyk, Leon Russell. Druga płyta w dorobku opisywanego artysty, trzymająca nadal wysoki poziom, tak właściwie ugruntowała czołową pozycję na artystycznym firmamencie. A ich wspólny, znaczący muzyczny projekt Mad Dogs and Englishmen, to już historia zasługująca na całkowicie odrębny rozdział. Nic tylko „włączyć” pierwszą płytę niezapomnianego „Cockerka” i „zamieniać się słuch”!