czwartek, 3 sierpnia 2017

The Moody Blues - Days of Future Passed (Deram 1967)

Nights in white satin
Never reaching the end
Letters I’ve written
Never meaning to send

Beauty I’d always missed
With these eyes before
Just what the truth is
I can’t say any more

‘Cause I love you
Yes I love you
Oh how I love you


Jest to płyta dla mnie szczególna, której powinno się słuchać wyłącznie w całości. Magiczna i jakby baśniowa. Rzecz sama w sobie niepowtarzalna! Więc zaopatrzę ją tym razem w lakoniczną informację na temat muzyki i okoliczności w jakich powstała i, co może wydać się ekstrawaganckie (tak mnie trochę poniosło 😁), w poezję niejako luźno korespondującą z treścią wymienionego dzieła.


Można zadać pytanie: Dlaczego? Ponieważ takie informacje, jak w większości z wspominanych płyt na tym blogu, bez większego trudu można odnaleźć w wszędobylskim Internecie, a pomysł z cytowanymi utworami lirycznymi pojawił się podczas leniwej, wakacyjnej letniej kanikuły i niejako narodził się inspirowany dziełem The Moody Blues.




Krążek wydany pół wieku temu, 11 listopada 1967 roku, to album niezwykle kreatywny, zawierający aspekt upływu czasu. Każdy utwór odzwierciedla etap dnia, którego w żadnym wypadku nie wypada utracić.
Same utwory osadzone są w klimacie końca lat 60-tych w kategoriach energii jak i atmosfery. Przy tym z płynnie zmieniającą się dynamiką oraz tonacjami. Wyczucie rytmu, piękne frazowanie, cudne wyczucie klimatu, świetne wyczucie brzmienia i tyle uczucia włożonego w efekt finalny.



Za repertuar płyty obok członków grupy odpowiadał śmiały producent Tony Clark oraz dyrygent, aranżer i kompozytor Peter Knight. To on uzupełnił melodyjne piosenki napisane przez muzyków zespołu o finezyjne wątki orkiestrowe. W efekcie powstała płyta zwięzła i urzekająca pomimo kontrastu dwóch tak odległych stylów muzycznych. To dzięki fragmentom symfonicznym komplet nagrań doskonale się zharmonizował.



Całość otwiera symfoniczne preludium (The Day Begins), które z wolna zrywa zasłonę snu. Kolejny (Dawn: Dawn Is A Feeling) ujmuje pięknem oczekiwanego, nieuniknionego świtu. Ożywczej energii daje poranek (The Morning: Another Morning), który staje się wstępem w odmęt codziennej gonitwy. W apogeum dnia dokładnie w punkcie słońca w zenicie (Lunch Break: Peak Hour), wpadamy w wir aktywności, który rewelacyjnie oddaje brzmienie orkiestry. Melodyjna popołudniowa sjesta (The Afternoon: Forever Afternoon (Tuesday?) / Time To Get Away), wprawia nas w oczekiwanie na kuszący wieczór. Ów schyłek dnia (Evening: The Sun Set: Twilight Time) poprzez metafizyczny klimat zachęca do uczestnictwa w wielobarwnym misterium. Ten spacer wieńczy upragniona pora nocy, która otula nas satynową, senną aurą (The Night: Nights In White Satin).

Tyle o płycie. Czas na zapowiedzianą poezję 😏!


Przed świtem
Trwa jeszcze ciemne rano -
Śpi niebo nad altaną.
Staw błysnął o dwa kroki -
Już widać, że głęboki.
W łopuchu czy w pokrzywie
Świerszcz dzwoni przeraźliwie!
Rozpoznajże w ciemnocie,
Czy wróbel tkwi na płocie?
Kształt wielki wybrnął z cienia,
Lecz nie chce mieć imienia.
Chce snom się jeszcze przydać:
Nie widać nic, a - widać.
(Bolesław Leśmian)

Świt
Tu bliziutko - coś zawołało,
A daleko - odróżowiało,
Nie wiem co, bo ni to ni owo,
Na ćwierć ptasio, na trzy ćwierci różowo.
Szeptem przeszło tuż - tuż w sitowiu,
Zaliściło liśćmi w listowiu
I rozniosło się, i frunęło,
I po stawie ogniem huknęło.
(Julian Tuwim)

Ranek
Tysiącami twarzy
policzkami chmur
oczami słońc
wargami powietrza
uszami wiatru
dziwi się ranek
coraz wyżej
a my
dziwimy się wraz z nim
(Rose Ausländer z tomu „Głośne milczenie/ Schallendes Schweigen”, 2008,
tłum. z niemieckiego Ryszard Wojnakowski)

Budząc się ze snu
W głębi żył są statki wyruszające w podróż,
Drobne eksplozje na linii zanurzenia
I mewy wzlatujące nawietrznej słonej krwi.
Jest ranek. Wieś przespała całą zimę.
Ławy pod oknem przykryte były futrami, na podwórku
Kręciły się zmarznięte psy, ręce z trudem trzymały ciężkie książki.
Teraz się budzimy, wstajemy z łóżek i zasiadamy do śniadania.
Okrzyki niosą się w portach krwi,
Jest mglisto, dźwigają się maszty, w słonecznym blasku słychać uderzenia drzewców.
Teraz śpiewamy i tańczymy drobiąc po kuchennej podłodze.
Całe nasze ciało jest jak port o świcie.
Wiemy, że nasz pan zachował nas, byśmy dożyli tego dnia.
(Robert Bly z tomu „Silence in the Snowy Fields”, 1962, tłum. Julia Hartwig)

Półdzień
Sroży się w bezdroża chustek złotych pól
braterskim uściskiem ze słońcem niesiony
bezruchy Pafnucy co przeklina wrony
- półdnia myśliciel.
W suchej ziół koronie, uplecionej trawy
myszkuje swobodnie ziarnem prowadzona
kuleczka popieli węchem wywiedziona
- półdnia harcownik.
Znikł w odmętach czasu obnażając świat
codziennej zabawy już nieco znużony
bezpański mgły cień zenitem straszony
- półdnia odkupiciel.
Wespół z tym obrazem w objęcia wejdź czułe
Im ciszej pokochasz, tym więcej zmalują
że hej, (...)
(Kacper Potocki)

Wieczór
Żonie Marysi

Pejzaż tak lekki bez ciężaru słów
w mroku drzew świeci pusty stół Sanu
żona pięknieje za różę jaskółek pościg
przymierza sen do jej twarzy
nie śpij przez liści wielki kapelusz spójrz
jaki mróz gwiazd i na dachu powój
noc cała wędruje za nas
(Jerzy Harasymowicz)

II
Zmierzch, z ametystu przemieniony,
Niebieski jest, ciemnieje;
Latarni blask bladozielony
Rośnie wśród drzew alei.
W starym pianinie pieśń rozbrzmiewa
Powolna; godna, miła;
W klawisze żółte zapatrzona
Głowę ku nim skłoniła.
Myśl błądzi, dłonie zasłuchane,
Oczy wielkie i czyste...
W zmierzchu niebieskim, ciemniejącym
Światełka ametystu.
(James Joyce 1907, tłum. z angielskiego Maciej Słomczyński, w wersji oryginalnej pt. „II [The twilight turns from amethyst…]”)

Letnia noc
Piękna letnia noc.
Wysokie domy zostawiają
Okiennice swoich balkonów otwarte
Na duży plac starej wioski.
Opustoszał długi skwer,
Koło kamiennych ławek
Krzaki jasieńca i akacji
Kreślą swoje długie cienie
Symetrycznie na białym piasku.
W zenicie księżyc, na wieży
Oświetlona tarcza zegara.
Idę przez antyczną wioskę
Sam jeden, jak duch.
(Antonio Machado, tłum. Czesław Miłosz)