sobota, 22 sierpnia 2015

KLAN - Mrowisko (Polskie Nagrania „Muza” 1971)

Longplay rozpoczynają odgłosy przyrody. Pomruk lasu i poranne trele ptactwa. Raptem ten „senny” nastrój zostaje zburzony. Oderwani od natury sami stajemy się „skuszeni” wrzawą oraz impulsywną rytmicznością „nerwów miast”. Przekraczamy bramy nierzeczywistej, przytłaczającej betonowej dżungli. Wyalienowani, zbłąkani tam gdzie snują się „senne wędrówki  tańczących wariatów” w rytm „tańca czterech”. Stajemy „na przekór” a „nasze myśli” odpływają… Nieświadomi wciągamy się w kipiel „mrowiska” gdzie ogarnia nas zaraźliwa „epidemia euforii”. W międzyczasie wpatrując się w „taniec głodnego” wkomponowany w „ pejzaż pustych ram”, wycieńczeni próżną drwiną marzymy o „śnie” na łonie natury…

Tak pokrótce wygląda to niezapomniane dzieło. Ale suche słowa nie są w stanie wyrazić tego co niesie dźwięk…
„Widzę na przekór ciemności, myślę na przekór kamieniom.
Jestem na przekór, stoję na przekór,
Widzę na przekór, myślę na przekór…”

Bardzo trafny fragment utworu określający postawę grupy wobec zastanej rzeczywistości. Realności  tak bardzo aktualnej dla nonkonformistycznych postaw również dzisiaj.
Warszawski Klan to zespół szczególny. Trzeba pamiętać w jakim czasie powstało Mrowisko. Początek lat 70-tych, wokół siermiężna komuna, a za żelazną kurtyną wolny świat. Tam kolorowo, a tu szaro z  barwnymi przebłyskami  twórczości podobnej do dzieła Marka Ałaszewskiego. Artystycznej aktywności stłamszonej przez bezwzględny, państwowy system kontroli. Zbyt nowatorski i wyzwolony dla partyjnych czerwonych decydentów. Stąd bojkot wyjazdu na zachód zespołu przez ludową władzę. W następstwie stępiony artystyczny zapał bandu już u zarania jego działalności. Co w konsekwencji doprowadza do zawieszenia aktywności na długie lata.

Kultowy Klan to przede wszystkim pełny inwencji twórczej projekt spółki Ałaszewski (muzyka) –Skolarski (słowa). Bardzo odważny jak na okoliczności powstania. Dorównujący podobnym dziełom z wolnego świata. W dźwiękach pobrzmiewają przede wszystkim pomysły Vanilla Fudge, King Crimson , Santany oraz Jethro Tull. Wszystko przefiltrowane przez wyobraźnię autorów. Niezmiernie udane, pomimo znaczących ograniczeń ubogo wyposażonego studia nagrań oraz dostępnego sprzętu muzycznego. Końcowy efekt niewątpliwie przerasta o niebo równoczesnych twórców polskiej sceny, a dorównać mu mogą jedynie nieliczni, jak choćby Niemen, Breakout czy Anawa Marka Grechuty.
Sam lider, Marek Ałaszewski, wszechstronny artysta – malarz, muzyk, projektant. W szczególny sposób zaznaczył swoje zdolności właśnie na tej płycie. Płycie pełnej dynamiki i nieodpartego magnetyzmu. Uwidacznia się, że autentyczna i niekomercyjna fuzja może być skutecznym przepisem na niewątpliwy artystyczny sukces.  

Mrowisko powstało w 1970 roku, pierwotnie jako tło dźwiękowe przeznaczone do spektaklu baletowego. Widowiska autorstwa Marka Lewandowskiego i choreografii Mariquity Compe z udziałem solistów Teatru Wielkiego w Warszawie. Rok później, po wykonaniu scenicznym, warstwę muzyczną wydano na płycie.
Wśród tekstów dominują wątki egzystencjonalne niekiedy związane z tematyką ekologiczną.
Tytułowy utwór i jednocześnie motyw przewodni, w sposób wyraźny przedstawia wizerunek zatłoczonego, zanieczyszczonego  i odhumanizowanego miasta, niczym mrowiska z ludzkimi istotami uwikłanymi w ciągłą, zapamiętałą gonitwę. To wszystko daje w efekcie dzieło konceptualne z silnie zarysowaną progresywno-jazzową odmianą rocka przełomu lat 60-tych i 70-tych. Razem wzięte nad wyraz wybornie współbrzmi z tekstami, o których sam autor mówi:
„Problemy dotykają nas ciągle te same, może trochę rzeczywistość wokół nas się zmienia, ale problem ludzki zostaje ten sam. Poruszam rzeczy, które mnie drażnią, denerwują, a także zaglądam czasami w głąb siebie i poruszam się po zakrętach własnej duszy”.
Jak widać, po przeszło czterdziestu latach nic z nich nie straciło na aktualności. No i ta niesamowita okładka o niepokojącym nastroju, będąca dziełem autora muzyki.
Reasumując, można rzec, iż pomimo dość zgrzebnej rzeczywistości tamtych czasów i warunków panujących w chwili nagrywania tego albumu (bardzo ubogie wyposażenie studia nagraniowego i skromny zasób instrumentarium), efekt końcowy przyniósł wyraźnie dodatnią wartość. Jakość dająca w konsekwencji gwarancję przetrwania tej niebanalnej muzyki.