wtorek, 24 lipca 2018

DIRE STRAITS – Communique (Vertigo 1979)

Znowu na osnowie tegorocznego lata coś, co kojarzy się z tą przez wielu ulubioną porą roku. Drugi krążek Brytyjczyków (nagrany w tym samym składzie co debiut) mimowolnie łączy się z atmosferą słonecznej aury poprzez nieprzypadkowe, zdecydowanie klarowne brzmienie uzyskane podczas rejestracji muzyki, które dokonane zostało, a jakże… na tropikalnych Bahamach! Dokładnie w grudniu 1978 roku w Studiu Compass Point znajdującym się w Nassau, stolicy tego państwa położonego na wyspie New Providence.
Zaznaczam natychmiast, że nie tylko miejsce narodzin tej muzyki (słoneczne Bahamy), może stanowić skuteczną, kojącą receptę na czasami nieznośne upały. Ale i cały zgiełk rzeczywistości, cokolwiek miałoby to oznaczać. W myśl zasady: Trzeba się wyciszyć, aby posłuchać. Trzeba wsłuchać się, aby się wyciszyć.


Ktoś powie, że to niby dość blada kopia, podobnego przecież w stylistyce i nastroju debiutu. Ale nic mylnego! Ale po kolei.

Po pierwsze „Komunikat” nie ma tak intensywnych, pełnych dynamiki kompozycji jak pierwszy album, ale według mnie nie jest to żaden zarzut, lecz tylko lepiej wyprodukowana, zrównoważona i spokojniejsza, a na pewno dojrzalsza wersja ich twórczości. Na albumie w większości wodzą prym łagodnie rozchodzące się, ścielące z magiczną finezyjną muzyczne historie. Tu wszystko wydaje się bardziej stonowane, powiem, że nawet bardziej wyrafinowane, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Ukazujące całą paletę sporych możliwości twórczych muzyków obracających się w bluesrockowym obszarze, tak barwnie przedstawionych w kalejdoskopie wielu odcieni dojrzałych gitarowych brzmień braci Knopflerów i spółki. Przy tym obaj gitarzyści nie chcą nachalnie epatować nienaganną techniką warsztatową, czy też czymś podobnym zaimponować. Wręcz przeciwnie, ukazują formację w wiarygodnym i świadomym, bardziej zaawansowanym akcie twórczym, otwierającym drogę do plejady ważnych rockowych wykonawców. 


Obcując z muzyką nie trudno dostrzec wyjątkowy element, który wkrótce zespół dopracował prawie do doskonałości. Chodzi o wprawne używanie dynamiki. Na tym albumie możemy podziwiać kunszt instrumentalistów, którzy z wyczuciem i perfekcyjnym feelingiem dozują nam wrażenia, balansując pomiędzy stłumionymi, delikatnymi urywkami, a mocniejszymi akcentami. Przy tym brylujący Mark Knopfler, jedyny w swoim rodzaju gitarowy wyga, produkujący najwyższej próby dźwiękowe treści liryczne, jednakowoż zanurzone w poetyckim słowie utworów z tego albumu.

Podobnie jak na debiutanckiej płycie w dalszym ciągu mamy do czynienia z nutami wyrastającymi z tradycji bluesowego grania. Świadczą o tym, gitarowe popisy braci Knopflerów, a szczególnie Marka. Pozbawione przejaskrawienia, proste i klarowne. Co ciekawe, istota rzeczy tkwi w artykulacji tych dźwięków, czyli czymś, co wyróżnia wyłącznie najlepszych gitarzystów. Również istotnym faktem jest to, że gra na gitarze palcami. Istnieje taki przekaz, że ponoć swego czasu na próbę zapomniał kostki do gry i tak się już ostało. Niekwestionowany lider formacji Mark Knopfler potrafił i nadal umie stworzyć bajeczny klimat. To jeden z gitarowych malarzy, tak pięknie opowiadający, rysujący osobiste opowieści na gitarze. Trzeba przyznać, potrafi to niewielu. Z tym chyba trzeba się urodzić?! Za pomocą kilku prostych dźwięków wyraża masę emocji. Tak jest do dzisiaj. Niewątpliwie Knopfler inspirowany różnymi dźwiękami (np. brytyjska i irlandzka muzyka ludowa, blues, country) wplótł w nie własny kunszt muzyczny. Nie potrzebuje gadżetów, specjalnej promocji, czy wyszukanej oprawy. Wystarczy, że wyjdzie na scenę w jeansach, koszulce i po prostu zrobi zawsze to, co potrafi najlepiej. Zagra tak, że szczęki same opadną!



Tak wytrawna muzyka nie mogła być opakowana w coś trywialnego. Tak samo jak w wypadku debiutanckiego albumu (zamglona, tajemnicza sylwetka kobiety), na frontowej okładce Communique zauważamy w oddali na tle koperty, enigmatyczną, samotną postać w scenerii nocnej plaży. Daje to odbiorcy wolność interpretacji, zaś treść listu wydaje się wiecznie nieodgadniona.

Wyjątkowo nie będę wyróżniał specjalnie żadnej kompozycji. Z pewnością cały album brzmi bez zarzutu. Ekspresyjne, bezpretensjonalne i co ważne, jest to po prostu komunikatywne granie. Dokładnie tak jak w tytule.

Zatem, miłego słuchania!