sobota, 30 stycznia 2021

The Commitments ‎– The Commitments, Original Motion Picture Soundtrack (MCA 1991)

The Commitments – reż. Alan Parker 
(Beacon Communications / 20th Century Fox 1991)

„Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów.”
G.W.F. Hegel

Ostatnio „odkurzyłem” takie twierdzenie słynnego niemieckiego filozofa. Sentencja może służyć jako komentarz do rozmaitych sytuacji. Sięgnąłem po nią z powodu filmu, a właściwie historii, która jest osnową scenariusza do filmu Alana Parkera – The Commitments. To nie mogło się udać?! Bo jakim to trafem ludzie z całkiem odrębnych dzielnic Dublina, w różnym wieku, często odmiennych środowisk, z różnym życiowym bagażem, pozbawieni wsparcia jakichkolwiek profesjonalnych managerów, spotykają się w jednym miejscu i czasie, tworząc tak klawą ferajnę? Z logicznego punktu widzenia to prawie mało prawdopodobne. Co sprawiło, że tak się stało? Odpowiedź nie wydaje się trudna. To najzwyczajniej miłość do muzyki! 


Taka dygresja. Właściwie ta muzyka nie jest tak wiekowa, żeby klasyfikować ją jako „stare granie”. Jednak niekoniecznie, bo mimo, że została zarejestrowana na potrzeby filmu na samym początku lat 90-tych, to na warsztat zostały wzięte przeważnie klasyki soulowe z lat sześćdziesiątych. Sądzę, że ścieżka dźwiękowa, jak zresztą cały film, to także hołd tamtym ujmującym utworom. Kompozycjom, które naturalnie stały się w większości klasykami muzyki soul i rythm&blues. Proszę nie mylić ze współczesnym R'n'B, bo za tym nie przepadam. 

Sam film okazał się niekwestionowanym sukcesem. Krytycy filmowi docenili muzykę, kreacje aktorskie i oczywiście dominujący sytuacyjny humor. Trafnie określając „Zobowiązania” jako „żywiołową, zabawną i pełną błogości odą do mocy muzyki”. Zbieżne odczucia podzielała też widownia zasiadająca licznie w salach kinowych. Film zaowocował dwoma albumami ze ścieżką dźwiękową wydanymi przez MCA Records. Pierwszy osiągnął status platynowej płyty. Drugi wspiął się na miejsce przeznaczone dla złotej płyty. 


Film zaraz po premierze w 1992 r. zgarnął nagrody podczas celebry British Academy Film Awards, triumfując w czterech z wszystkich sześciu kategorii: za najlepszy film, najlepszą reżyserię, najlepszy scenariusz adaptowany oraz najlepszy montaż. Natomiast w Hollywood otrzymał nominację do Oskara również w tej ostatniej kategorii. Można powiedzieć, że z miejsca stał się filmem kultowym. Ponadto jest uważany za jeden z najlepszych w całej irlandzkiej kinematografii! 


Nie będę opowiadać tym razem fabuły tego bezpretensjonalnego i zabawnego filmu. Spoilerowaniu w tym przypadku mówię stanowczo: Nie! 


Zaznajomienie się z historią zapisaną na celuloidowej taśmie pozostawiam widzom. Wspomnę tylko, że akcja filmu rozgrywa się w przeważnie nieubogich dzielnicach Dublina i opowiada o młodym fanatyku muzyki, który gromadzi grupę młodych ludzi pochodzących z klasy robotniczej, tworząc… nie bez pewnych kłopotów, zespół wokalno-instrumentalny o nazwie The Commitments. 


Niech każdy, kto filmu nie widział, szybciorem to nadrobi i obejrzy tę bardzo udaną muzyczno-filmową, utrzymaną w konwencji komediodramatu, historię zwykłych mieszkańców „Zielonej Wyspy”. To swobodna, kolorowa kreacja, uzupełniona mnogością błyskotliwych dialogów, pozostająca wierna prostolinijnym, niekiedy frywolnym, niecenzuralnym (słowo „fuck” słyszymy grubo ponad setkę razy!!!) ludzkim zachowaniom, przy jednoczesnym poszanowaniu jednoczącej mocy muzyki. Krótko mówiąc, nie do przeoczenia. Gwarantuję satysfakcję w trakcie, jak i po zakończeniu seansu filmowego! 

Co ciekawe, reżyser tym razem obsadził role w większości niedoświadczonymi, z irlandzkim muzycznym rodowodem, młodymi aktorami-muzykami, kierując się fizycznym i mentalnym podobieństwem do postaci opisanych w powieści zatytułowanej… The Commitments autorstwa Roddy’ego Doyle’a. Choć pierwotnie przymierzał się do powierzenia jednej z ról Van Morrisonowi lub Rory’emu Gallagherowi !!! Żeby nadać jeszcze większej wiarygodności zdjęcia rejestrowano w aż 44 różnych miejscach Dublina w ciągu kilku jesiennych miesięcy 1990 roku. 


Podobna wizja przyświecała Parkerowi przy rejestracji muzycznych fragmentów. Piosenki użyte w filmie zostały nagrane na żywo na planie filmowym, w celu uchwycenia realności prób i koncertów zespołu. Następnie utwory odegrane przez grupę przed kamerą zostały ponownie profesjonalnie zarejestrowane i obrobione w studiu nagraniowym. A posłuchać jest naprawdę czego. Prawie same covery – klasyki, by wymienić zaledwie kilka ze zgromadzonych na soundtracku: Mustang Sally Macka Rice’a, Take Me To The River Ala Green, Mr. Pitiful Otisa Reddinga, In The Midnight Hour Wilsona Picketta. Znakomite utwory z brawurowym popisem Andrewa Stronga. Trudno zapomnieć Chain Of Fools Dona Covay’a i Arethy Franklin ze zmysłową partią wokalną Angeline’y Ball, Marii Doyle Kennedy i Bronagh Gallagher. 


Jakby powiedzieliby rodowici mieszkańcy stolicy Irlandii: 

Guím éisteacht thaitneamhach ort agus féach ar an scannán grinn ceoil seo! 




sobota, 16 stycznia 2021

BEMIBEM – Bemowe Frazy (Polskie Nagrania Muza 1974)

Idą deszczowe dni, idzie mokry czas
A Ty tyle słońca masz! 
Tyle go masz w Twoim głosie 
Myślach Twych i w uśmiechu 
Tyle go masz, 
Że otworzyć mogłabyś sklep 
Podaruj mi trochę słońca 
Na te deszczowe dni 
Na ten mokry czas 
Zachowajmy słońca garść 
Nie przynoś mi 
Swoich smutków 
W tak zabłoconych butach 
Nie przynoś mi 
Poniedziałków mokrych od łez 
Podaruj mi trochę słońca…


Kto z nas nie bawił się na imprezie przy dźwiękach latynoamerykańskiej muzyki? Patrz – Carlos Santana. Kipiący dobrą energią gatunek idealny do tanecznych pląsów, a ten wykonawca-gitarzysta jest jednym z najważniejszych ambasadorów tego gatunku. Nie jest przecież tajemnicą, że tego typu melodie kręcą wielu słuchaczy i porywają do tańca na prawie każdej imprezie. Muzyka latino jest wyjątkowa i fascynująca, a do tego wydaje się być nieprzemijająca, co potwierdza fakt, że wielu z nas nuciło fragmenty przebojów Carlosa, takie jak Oye Como Va, czy innego klasyka w rodzaju La Bamba, spopularyzowanego przez słynnych Los Lobos. 

Właśnie z tymi melodiami i rytmem kojarzy mi się twórczość rodziny Bemów. Dokładnie za sprawą piosenki, która niepodważalnie wzbudza we mnie nader pozytywne emocje, kojarzące się nieprzypadkowo z wakacyjną, ciepłą aurą. Fajnie to brzmi w kontekście aktualnych, styczniowych mroźnych i krótkich dni. Właśnie takie utwory jak przywołany „hicior” zespołu Ewy Bem sprawiają, że na chwilę możemy się oderwać od otaczającej nas rzeczywistości. Jeden utwór, a właściwie cała prezentowana płyta, stanowi remedium na ten obecnie panujący, dość nieprzychylny czas. Ale o sytuacji z covidem celowo nie będę wspominał tym razem. Choć trudno jest zupełnie bagatelizować problem. Zajmę się z niekłamaną przyjemnością dorobkiem Bemibek i kontynuacją wymienionej formacji, zespołem Bemibem. 


Ten pierwszy szczególnie zapamiętano jako grupę wykonującą muzykę z pogranicza jazzu, soulu, latino (w tym bossa nova) z domieszką brzmień rockowych i bluesowych. Był jednym z pionierów, dźwiękonaśladowczego sposobu śpiewania, charakteryzującego wokalistykę jazzową, a polegał na naśladowaniu odgłosów instrumentów i zastępowaniu tekstu onomatopejami zwanymi skat. Informacyjnie dodam, że mistrzynią tego typu śpiewania, i to na całym świecie, stała się Urszula Dudziak. 

Liderem obu zespołów był, niestety już nieżyjący, Aleksander Bem, zaś za teksty odpowiadali popularni na początku lat 70-tych m.in. Wojciech Młynarski, Marek Skolarski, Marek Dutkiewicz. Obok własnych utworów Bemibek chętnie w trakcie swoich występów sięgał po repertuar klasyków polskiej sceny muzycznej jak: Krzysztof Komeda (Matnia), Zbigniew Namysłowski (Sprzedaj mnie wiatrowi), Tomasz Stańko. Warto wspomnieć, że Bemibek towarzyszył zespołowi Klan podczas realizacji płyty Mrowisko oraz wspomagał wokalnie Anawę Marka Grechuty, a nawet zapuszczał się w świat muzyki filmowej. 

Wśród najbardziej popularnych utworów w dorobku grupy okazały się takie kompozycje jak: Sprzedaj mnie wiatrowi, Narwańce polne, Kolorowe lato, Nie bójmy się wiosny, Podaruj mi trochę słońca, Zawsze mamy siebie, With A Little Help From My Friends, Let It Be - The Beatles, Light my Fire The Doors, Oye como va C. Santany. 


Wraz z upływem czasu i odejściem z zespołu Andrzeja Ibeka, formacja przekształciła się w marcu 1973r. w Bemibem. Dla formalności wspomnę, że zarówno stara, jak i nowa nazwa oczywiście nawiązywała do nazwisk liderów tych grup muzycznych. Stylistycznie w dalszym ciągu kontynuowali styl i brzmienie Bemibek z akcentem na brzmienia jazzowo soulowe (Suita miejska). Naturalnie korzystali z repertuaru poprzedniczki nie zapominając o wzbogacenie swojej setlisty o utwory Proud Mary Creedence Clearwater Revival, czy You’ve Got a Friend Jamesa Taylora. 

W skład zespołu wchodzili:
Ewa Bem – śpiew, instrumenty perkusyjne
Aleksander Bem – śpiew, perkusja, lider zespołu
Tomasz Jaśkiewicz – gitara (w 1975 r. zastąpiony przez znakomitego muzyka, lidera późniejszego VooVoo Wojciecha Waglewskiego.)
Paweł Dąbrowski – gitara basowa
Mariusz Mroczkowski – pianino, śpiew.
Jarosław Bem – instrumenty perkusyjne, śpiew

Rok później zespół nagrał album zatytułowany „Bemowe frazy”, gdzie obok premierowych utworów, przeważnie skomponowanych przez Aleksandra, starszego brata pani Ewy, pojawiły się już dobrze ograne, sprawdzone piosenki Bemibek, ale w nieco innych aranżacjach. Podczas sesji zespół Bemibem zasilili sprawdzeni sidemani w osobach gitarzysty Marka Blizińskiego, Jana Jarczyka grającego na pianinie elektrycznym Rhodes Fender, Wojciecha Kowalewskiego obsługującego konga i inne membranofony oraz zespół instrumentalny pod batutą Tomasza Ochalskiego. Oprócz nich z zespołem współpracowała cała śmietanka polskiej sceny jazzowej w osobach Włodzimierza Nahornego, Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, Tomasza Stańki, Tomasza Szukalskiego, Janusza Muniaka, Waldemara Kurpińskiego. Finisz istnienia Bemibem w 1976 r. zbiegł się z początkiem solowej kariery Ewy Bem w 1976 roku, choć formacja na krótko została reaktywowana w 1991 roku. 


Muzyka z tego krążka to mieszanka popu (Bemowe frazy) – ale oczywiście tego pożądanego, gdzie prawdziwi muzycy grali na prawdziwych instrumentach – rocka i jazzu, z doskonałymi harmoniami wokalnymi w szczególności Ewy i Aleksandra Bemów przy akompaniamencie znakomitych instrumentalistów. Z perspektywy czasu ten album to nieco zapomniany diament, ale po prawie pół wieku wciąż cieszy moje ucho. Pomimo w miarę prostych aranżacji może ujmować swoim ciepłem i miłym brzmieniem, gdzie co rusz napotykamy nienachalne elementy jazzowe, które są wyraźnie widoczne w strukturze kompozycji, doborze instrumentów, i wreszcie wyraźnym źródle inspiracji wszystkich uczestników sesji. 

„Bemowe frazy” odzwierciedlają szeroki zakres oddziaływań, począwszy od muzyki brazylijskiej w tym bossanovy, samby (Nie bójmy się wiosny, Kolorowe lato) poprzez soul (Podróż bez dziewczyny), funky (Nigdy w życiu nie jest tak), latino jazzu, a skończywszy na big bandowym rozmachu z wyrafinowanymi harmoniami wokalistów (Dlaczego nas tam nie ma, Zawsze mamy siebie). Do tego muzyka popowa z lat 70-tych… i nie krzywcie się na to, bo konia z rzędem temu, kto tak zmyślnie i fajnie przedłożył ten niby kiczowaty gatunek szerokiej publiczności. A zresztą, co tu dużo gadać. Bez wdawania się w szczegóły jest to muzyka pełna naturalnego wdzięku i uroku. Ujmuje swoją bezpretensjonalnością, ale też brakiem muzycznej konfekcji i artystycznego kiczu, preferowanego przez muzyków estradowych tamtych lat. Muzyka na „Bemowych frazach” nawet dzisiaj brzmi miło i sama w sobie jest lekkostrawna w odbiorze. Sądzę, że z takim brzmieniowym ładunkiem emocji, jej pozytywny przekaz będzie trwał jeszcze długo. 


Na zakończenie taka oto kwestia:

A co może mieć wspólnego z albumem Bemowe Frazy znakomity gitarzysta i popularyzator muzyki Jimiego Hendrixa – Leszek Cichoński?

Już wyjaśniam.

W ramach obchodów 70. urodzin Carlosa Santany wrocławski gitarzysta wraz ze swoim zespołem Cichonski – Torres Band podjął się projektu Viva Santana. Co zakończyło się nagraniem własnej wersji przeboju „Bemów” – Podaruj mi trochę słońca. Chyba nie trzeba wyjaśniać dlaczego?! 😊 Leszek Cichoński, główny animator i współwykonawca Gitarowego Rekordu Guinnessa z utworem Hey Joe, aby oddać klimat latino w kompozycji rodzeństwa Bemów, do projektu zaprosił nieprzypadkowych gości, którzy w podobnym repertuarze czują się jak przysłowiowa ryba w wodzie. 

Jeden z liderów projektu, grający na instrumentach perkusyjnych Jose Torres, znakomicie wzbogacił brzmienie nadając całości klimat południowoamerykański. Tak oto zespół, obok kilku sztandarowych kompozycji Santany (Samba Pa Ti, Europa, Oye Como Va, Black Magic Woman, Moon Flower, Smooth), do swojego repertuaru włączył niezmiernie korespondujący z klimatem muzyki, rzeczony utwór z omawianej płyty. Muzykom towarzyszył basista Tomasz Grabowy w duecie z perkusistą Łukaszem Sobolakiem, wokalista Damian Szewczyk oraz grający na kongach Osmar Pegudo. 

Skład uzupełniał, i tu zaakcentuję, grający na instrumentach klawiszowych, pochodzący z mojego rodzinnego miasta, a nawet osiedla, rozpoczynający swoją muzyczną przygodę przeszło ćwierć wieku temu w amatorskim blues bandzie 5 Rano, znakomity muzyk Robert Jarmużek. Zbieżność nazwy (5 rano) z zespołem „Łukasz Łyczkowski & 5 Rano” jest całkowicie przypadkowa, oczywiście zgodnie z moim stanem wiedzy na ten temat(?) Choć Ł. Łyczkowski współpracuje z panem Leszkiem C. !!!