środa, 2 czerwca 2021

CZESŁAW NIEMEN – Enigmatic ( Polskie Nagrania Muza 1970)

"Śpiewanie poezji jest dla mnie uzasadnione, kiedy z połączenia muzyki i tekstu powstaje nowa wartość."
Czesław Niemen

Połowa lat 80-tych ubiegłego wieku. Lekcja języka polskiego. Tematyka: polski romantyzm. Na tapecie twórczość naszych wieszczów narodowych: Mickiewicz, Słowacki i Norwid. No i ten, jakby nie patrzeć, oryginalny sposób prezentacji twórczości tego ostatniego w interpretacji słowno-muzycznej Czesława Niemena z analogowej płyty odtwarzanej na starym adapterze, bodajże marki Bambino. O dziwo formalnie zalecany przez władze oświatowe PRL-u, i to mimo początkowego oburzenia niektórych osób kultury wobec zuchwałości Niemena, który to niby szarga świętości rodzimej literatury. Abstrahując od jakości dźwięku generowanej z ww. „ustrojstwa”, powiem szczerze, że mi osobiście taki rodzaj przedstawienia poezji Norwida bardzo przypadł do gustu, chociaż większość kolegów z klasy ta sytuacja bawiła i powodowała niekontrolowane reakcje (ironiczny uśmiech). No wiecie jak to jest w okresie dorastania i bycie w tzw. „cielęcy wieku”. Wspomniane zajęcia lekcyjne to takie dwa w jednym. Norwid i Niemen zamknięci w jednej formule. To było, jest i będzie fascynujące. Muzyka budująca podniosły nastrój poezji Norwida nieziemsko potęgowała emocje i ekspresję płynącą z dźwięków winylowej płyty.

No cóż, ponownie zanurzamy się w historię polskiej muzyki. Czesław Niemen to absolutne klasyka! Jego twórczość to temat przeorany w szerz i wzdłuż, zaś album Enigmatic jest uznawany przez prawie wszystkich za jego opus magnum. Nie będę odosobniony w tych opiniach. Płyta symbol, jednakowo pionierska, awangardowa, jak i zwyczajnie kompozytorsko rewelacyjna. Koncepcja tego albumu to rzeczywiście mistrzostwo. Tylko taka osobowość jak Niemen, mogła wpaść na pomysł połączenia rodzimej poezji z niezwykle ekspresyjnymi dźwiękami, często pozornie całkiem odległych stylistycznie, zaaranżowanych kompozycji. Na albumie zgromadzono zaledwie 4 kompozycje. Ale tu nie chodzi o ilość, ale przede wszystkim jakość!


Pierwszy z nich to zajmujący całą pierwszą stronę płyty analogowej, epicki utwór do poezji Kamila Cyprian Norwida Bema pamięć i żałobny rapsod. Natomiast strona B zajmuje kolejne 3 kompozycje. Nostalgiczna Jednego serca z tekstem poety Adama Asnyka. Kolejny utwór Kwiaty ojczyste, niezwykle obrazowo oddający walory atrybutów „kraju nad Wisłą” autorstwa Tadeusza Kubiaka i na koniec kojący Mów do mnie jeszcze z lirycznym akcentem Kazimierza Przerwy-Tetmajera.


Był to czas, kiedy muzycy, szczególnie ci z zachodu, będąc u szczytu popularności, znużeni dotychczasową formułą, decydowali się na transformacje i nierzadko błahą muzyczną formę zamienili na ambitniejszą stylistykę. Tak i Niemen poddał się takim tendencjom i przeszedł pozytywną metamorfozę i to bez specjalnego zabiegania o względy publiczności, a tym bardziej muzycznych krytyków. Na taki kształt albumu mógł wpaść artysta wyłącznie nietuzinkowy. Obdarzony nieskrepowaną wyobraźnią doboru treści i formy stworzonych muzycznych kompozycji. Treści w znaczeniu doboru oprawy słownej.


Notabene, Niemena zainspirowali mocno Ewa Demarczyk i podobno też Wojciech Młynarski do oparcia się w warstwie tekstowej o poezję naszego wieszcza narodowego C.K. Norwida. A było to w 1968 roku. W tym samym roku odbyła się prapremiera utworu w warszawskiej Sali Kongresowej w wersji krótszej, bo 8 minutowej, przy akompaniamencie grupy Akwarele. Słowa wykorzystane na potrzeby tego albumu idealnie uzupełniają energię i ducha zawartego w zaaranżowanych utworach. A przy tym definiują muzyczną spuściznę naszego polskiego znakomitego artysty. I zaryzykuję stwierdzeniem: gdyby płyta ukazała się wówczas na zachodzie, a nie w socjalistycznym PRL-u, stałaby się klasykiem rockowych wydawnictw na całym… świecie!!! Tak sądzę i nie ma w tym żadnej przesady, bo przecież muzyka Niemena przełamywała wszystkie granice, także te artystyczne. Warto wspomnieć, że Niemen dostał propozycję dołączenia do znanego amerykańskiego zespołu Blood, Sweat and Tears, z której zresztą nie skorzystał z wielu przyczyn.

...Iusiurandum patri datum
usque ad hanc diem ita servavi...
Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz,
Przy pochodniach, co skrami grają około twych kolan?
Miecz wawrzynem zielony i gromnic płakaniem dziś polan;
Rwie się sokół i koń twój podrywa stopę jak tancerz.
Wieją, wieją proporce i zawiewają na siebie,
Jak namioty ruchome wojsk koczujących po niebie.
Trąby długie we łkaniu aż się zanoszą i znaki
Pokłaniają się z góry opuszczonymi skrzydłami
Jak włóczniami przebite smoki, jaszczury i ptaki...
Jako wiele pomysłów, któreś dościgał włóczniami...
Idą panny żałobne: jedne, podnosząc ramiona
Ze snopami wonnymi, które wiatr w górze rozrywa,
Drugie, w konchy zbierając łzę, co się z twarzy odrywa,
Inne, drogi szukając, choć przed wiekami zrobiona...
Inne, tłukąc o ziemię wielkie gliniane naczynia,
Czego klekot w pękaniu jeszcze smętności przyczynia.
Chłopcy biją w topory pobłękitniałe od nieba,
W tarcze rude od świateł biją pachołki służebne;
Przeogromna chorągiew, co się wśród dymów koleba,
Włóczni ostrzem o łuki, rzekłbyś, oparta podniebne...
Wchodzą w wąwóz i toną... wychodzą w światło księżyca
I czernieją na niebie, a blask ich zimny omusnął,
I po ostrzach, jak gwiazda spaść nie mogąca, prześwieca,
Chorał ucichł był nagle i znów jak fala wyplusnął...
Dalej - dalej - aż kiedyś stoczyć się przyjdzie do grobu
I czeluście zobaczym czarne, co czyha za drogą,
Które aby przesadzić, Ludzkość nie znajdzie sposobu,
Włócznią twego rumaka zeprzem jak starą ostrogą...
I powleczem korowód, smęcąc ujęte snem grody,
W bramy bijąc urnami, gwizdając w szczerby toporów,
Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody,
Serca zmdlałe ocucą - pleśń z oczu zgarną narody...
Dalej, dalej

Album w całości urzeka, w każdym aspekcie. Mamy tu fragmenty chorału gregoriańskiego we wstępie „Bema”, gdzie chór powtarza słowa „Iusiurandum patri datum usque ad hanc diem ita servavi” (przysięgę ojcu złożoną po dziś dzień tak zachowałem). Zwiastujące kościelne dzwony, dominujące organy Hammonda, no i ten podniosły towarzyszący całości, ale niepretensjonalny nastrój, budują podniosłą atmosferę, której apogeum nastąpi w drugiej części suity. Obok tego świetnie zaaranżowane progresywne wstawki, dosłownie we wszystkich utworach, gdzie odważnie, ze swadą muzyka flirtuje z jazz rockiem, a nawet soulem. To wszystko jeszcze podlane emocjonalnym folkowym słowiańskim sosem rodem jakby z kresów wschodnich.
Niemen jako lider przedsięwzięcia zaangażował do nagrań rewelacyjną ekipę muzyków dostępnych w 1969 roku w Polsce: Czesław Bartkowski (perkusja), Zbigniew Sztyc (saksofon tenorowy), Zbigniew Namysłowski (saksofon altowy), Michał Urbaniak (saksofon tenorowy, flet), Tomasz Jaśkiewicz (gitara), Janusz Zieliński (gitara basowa) i Alibabki (chór).


Płyta została zarejestrowana w październiku 1969 r., a wydana w ekspresowym tempie, bo już 19 stycznia kolejnego roku. Powstała też anglojęzyczna wersja Rapsodu na płycie Mourner’s Rhapsody, wydanej w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, i wiele lat później w Polsce. Jeśli można użyć terminu promocja, to trzeba obowiązkowo przywołać informacje, że wydaniu płyty towarzyszyły dwa filmy autorstwa Janusza Rzeszewskiego, w których Niemen prezentował utwory z całej płyty. Zresztą kadry fotograficzne z tej sesji trafiły na okładkę tegoż albumu. Ten film wraz z muzyką do dzisiaj wzbudza niegasnące miłe emocje!


To co pozostawił nam Niemen to znaczące dzieło, dzięki któremu polska poezja zyskała zupełnie świeży, ponadczasowy charakter. Dzieło dopracowane artystycznie i niepopadające w typowo rozrywkowe i piosenkarskie schematy. Zresztą nie ma się co dziwić, bowiem w swoich czasach mogło spokojnie konkurować z zachodnią muzyką rockową. Niemen zupełnie zatarł granicę między muzyką a literaturą, co ponad 50 lat temu było czymś zupełnie nowym na naszym polskim muzycznym firmamencie. Pół wieku od wydania, album brzmi niezwykle dojrzale pod każdym względem i z powodzeniem opiera się nieubłaganemu upływowi czasu.