sobota, 29 lutego 2020

THIN LIZZY - Live And Dangerous (Vertigo 1978)


Lublin. Wczesne lata 90-te. Dom Kultury Kolejarza przy ulicy Kunickiego. Jesienny wieczór. Ponownie projekcja koncertu z kasety VHS. Tym razem Thin Lizzy. Siadam wygodnie. Widzów niewielu, ale garstka jest. Dla nich to będzie coś fajnego. Na ekranie niewielkiego telebimu coś majaczy. Muzycy pojawiają się na scenie. Zaczynają grać. Stary dobry rock. Irlandczycy dosłownie dają z siebie wszystko. Ten koncert zarejestrowany na filmowej taśmie jest świetny, pomimo dość przeciętnej jakości obrazu i dźwięku. Na żywo pewnie porażało!!! Zazdroszczę do dziś widzom obecnym na tamtych występach (w latach 1977 i 78). Zazdroszczę, że mieli możliwość osobistego uczestnictwa w wydarzeniach, które wzbudzają u współczesnego człowieka pragnienie teleportacji w czasie, aby stanąć pod sceną i dać się ponieść emocjom towarzyszącym w każdej chwili koncertu.



Pal licho, że na płycie są dogrywki studyjne! Pewnie i na filmie ich nie brakuje (wokale i gitary?). I tak to wszystko niezmiernie podpasowało mi i wciąż nieustannie się podoba! To album raczej z rodzaju posłuchaj, poczuj i wkręć się w tę pełną energii muzykę, niż na chłodno kalkuluj, czy aby na pewno jest idealnie zagrane, czy przypadkiem czegoś tam nie brakuje?

Zespół ukazany jest bardzo sugestywnie w apogeum swojej działalności. Taki koncertowy the best of. Jedynie lukę stwarza nieobecność wśród setlisty spopularyzowanego przez Metallikę –Whiskey in the Jar. Płyta live zagrana przez „zaprawione w boju”, najbardziej twórcze wydanie Thin Lizzy - Phil Lynott (wokal i gitara basowa), Brian Downey (perkusja), Scott Gorham (gitara) i Brian Robertson (gitara). Do pełni szczęścia może tylko brakować, kolejnego muzyka zespołu, legendarnego Gary’ego Moore’a. I pomyśleć, że płyta została nagrana nieco z przypadku, gdyż ówczesny producent Tony Visconti nie miał czasu na pracochłonną pracę w studiu nagraniowym, a jedynie mógł zarejestrować i zgrabnie obrobić materiał z koncertów formacji (14 listopada 1976 r. londyńskie Hammersmith Odeon, 20 i 21 października 1977 r. filadelfijskie Tower Theater i 28 października 1977 r. Toronto).


Na tym, podwójnym w wersji winylowej, albumie nie mogło zabraknąć hitów z tamtych czasów, jak np. frywolny Dancing in the Moonlight, galopujący Don't Believe a Word, rozbrykany Emerald, energetyczny i przebojowy Cowboy Song, zawadiacki Jailbreak, oczywiście zapadający w pamięci na wieczność The Boys are Back in Town. Thin Lizzy zabierając się do tej płyty, spożytkował sprawdzone, stare zasady. Do takich należy zaliczyć kilka rzeczy składających się na doskonałą płytę koncertową: trafnie dobrana lista zagranych utworów, szlachetność brzmienia, żarliwa reakcja widowni, rubaszne komentarze lidera zespołu. Live And Dangerous to właśnie taki album. 


Doprawdy niebezpieczny koncert! Z niepodrabialną atmosferą, jakby zamkniętą w kapsule czasu. Wyraziście brzmiącą perkusją, doskonałym pulsem gitary basowej i kwiecistymi pochodami gitar, które często pozytywnie przytłaczają, tudzież zwinne i melodyjne solówki bez popadania w gitarowy przepych. Synergia obu gitarzystów - idealnie precyzyjne w partiach melodycznych, luzacko spowolnione przy riffowych zagrywkach, swobodny wokal Lynotta świetnie zharmonizowany z pulsem jego nieodłącznej gitary basowej – dosłowne meritum formuły Thin Lizzy. Irlandczycy po prostu posiadali to COŚ. Nie do podrobienia brzmienie, znakomite kawałki zaopatrzone w chwytliwe refreny, kontakt z publicznością, image, charyzmatycznego lidera, wzięte riffy! Ostatecznie najbardziej reprezentatywne muzyczne świadectwo Thin Lizzy w jego znakomitym wcieleniu. Choć niektórzy twierdzą, że zbyt zachowawcze i wycyzelowane. Tu pojawia się pytanie: Ale czy ktoś zna Ich jakiś lepszy, uwieczniony na płycie, koncert?!

Więc pozostaje jedynie zakręcić płytą... i napić się piwka (lub jakiegoś drinka) ku pamięci Philipa Parisa Lynotta.





Ps. Nie chcę tu zabrzmieć jak moralista, ale jak to często bywa w życiu rockmana, na karierze, i w ostateczności na życiu lidera Phila Lynotta, zaważyły narkotyki przyczyniając się do przedwczesnej śmierci muzyka, kompozytora i wykonawcy. Nie wspominam o tym, żeby kogoś uświadamiać o czających się życiowych niebezpieczeństwach. Jednego jestem pewien. Muzyka jaką stworzył, obroni się niewątpliwie sama nawet w perspektywie nieuniknionego upływu czasu.