poniedziałek, 28 grudnia 2015

KING CRIMSON - In the Court of the Crimson King: An Observation by King Crimson (Island/Atlantic 1969)


Próba opisu tej płyty to czyste seppuku. Daremne wysiłki. Z góry skazane na sromotną porażkę. Bo jakże słowem ogarnąć taaaką muzę! Może stwierdzenie winowajcy całego zamieszania w osobie Frippa, coś nam wyjaśni na wstępie. Sam sprawca tego dzieła, a zarazem niekwestionowany lider każdego wcielenia Karmazynowego Króla - Robert Fripp, na okoliczność wydania debiutu przekazał deklarację do muzycznej prasy, które stało się twórczą dewizą grupy:
„Fundamentalnym celem King Crimson jest organizowanie anarchii, wykorzystanie sił chaosu i spowodowanie interakcji różnych wpływów, celem znalezienia przez nie własnej równowagi. Muzyka ma się wyzwalać raczej niż rozwijać. Jednoznacznie określony zostaje tylko główny temat. Dzięki temu w kompozycjach zespołu odbić się mogą szerokie zainteresowania wszystkich instrumentalistów”.

Wobec tego dzieła po prostu nie można przejść bez emocji. Od zarania poraża całą paletą środków wyrazu, wahliwością melodii i nastrojów. Sugestywnie ukazuje obfitość inwencji artystów. Instrumentalistów potrafiących wpleść w sposób niezwykle misterny i sugestywny całą gamę dyskretnych dźwiękowych niuansów. In the Court of the Crimson King jest dziełem kompletnym, absolutnie wybitnym, gdzie nie ma ani jednego lichego fragmentu.
Wszystko znakomicie się równoważy i uzupełnia. Istny brylant. Po raz pierwszy sama muzyka stała się tak samo ważną cząstką kompozycji jak jej warstwa literacka. Jako novum oprócz instrumentów typowych dla rocka, jak gitary i perkusja, w utworach można było usłyszeć dźwięki wygenerowane przez melotron (co w czasach narodzin tej płyty wcale nie było takie oczywiste) oraz instrumenty dęte i akustyczne. Od razu ostrzegam. Jeśli ktoś chce usłyszeć na tym krążku zbiór konwencjonalnych, melodyjnych i harmonijnych gitarowych solówek, niech o tym zapomni. Melodie serwuje nam delikatny śpiew wokalisty. Melodia stanowi podstawowe źródło improwizacji poszczególnych muzyków obezwładniających poziomem wykonania. Atmosfera zamętu (21st Century Schizold Man) i zagubienia (Epitaph) koegzystują w przymierzu z odprężeniem (Talk To The Wind) i wyciszeniem (Moonchild). Pojawia się zjawisko nieprzemijalności w „tytułowcu”. A wszystko to skondensowane w blisko czterdziestu trzech minutach. Bogate instrumentarium, wspaniała muzyka, w połączeniu z wieszczymi, a także posępnymi tekstami Petera Sinfielda, pięknie zaśpiewanymi przez Grega Lake'a, składają się na perfekcyjną całość. Ten album jest jak stare wino i smakuje nadal.


 „Epitafium”
Pękają mury
Z inskrypcjami proroków
A na narzędziach śmierci
Odbija się jasny blask słońca
Gdy każdy z nas jest rozdarty
Przez nocne koszmary i sny
Nikt nie założy laurowego wieńca
Gdy cisza zagłusza krzyk
Pomiędzy stalowymi bramami przeznaczenia
Zasiano ziarna czasu
I podlewano je uczynkami
Uczonych i znanych
Wiedza jest niebezpiecznym doradcą
Kiedy wszystko wymyka się spod kontroli
Los całej ludzkości jak widzę
Spoczywa w rękach szaleńców
Chaos będzie moim epitafium
Gdy pełznę wyboistą i zawiłą ścieżką
Jeśli powiedzie się nam, usiądziemy
I zaczniemy się śmiać
Lecz obawiam się, że jutro będę płakał
                                                                      tłumaczenie: Tomasz Beksiński

Muzyka obejmująca płytę, łącząca odmienne style, burzy wszelkie standardy, frapuje swawolą możliwości brzmieniowych oraz aranżacyjnych, a także maestrią interpretacji. Szkoda, że  w momencie pojawienia się  jej, nie wszyscy byli w stanie ją ogarnąć i uznać. O zgrozo, rzekomi znawcy posądzali zespół o pozerstwo. Takie podejście wszelkiej maści pseudo krytyków na szczęście nie wpłynęło na odczucia odbiorców i jak wspomina wokalista i równocześnie basista Crimsonów Greg Lake: „Zespół nigdy nie był promowany. Wieść o nas niosła się z ust do ust. Rozprzestrzeniała się jak ospa”.

Kończąc trzeba wspomnieć, że King Crimson nie uprawia łatwo przyswajalnej muzyki. Niemniej jednak, jeśli odważysz się zagościć na Dworze Karmazynowego Króla, to wtedy dopiero pojmiesz, czym jest autentyczna muzyka, pozbawiona dybów rutyny i gorsetów myślowych. King Crimson to pełny kunsztowności artystyczny bezkres, a zarazem trzymający w napięciu twórczy proces, który jest w stanie permanentnie zaprzątać uwagę i uzależnić.


PS. W pamięci pozostaje niepokojąca i hipnotyzująca okładka albumu. Postać z obwoluty to Schizofrenik XXI Wieku - tytułowy bohater pierwszego utworu na płycie.  Natomiast osobnik  z wnętrza albumu to właśnie Karmazynowy Król. Autorem projektu był informatyk Barry Godber, który namalował w życiu tylko ten jeden obraz! Więcej nie zdążył, zmarł niespodziewanie w wieku 24 lat na atak serca, niedługo po wydaniu wymienionego longplaya. Zamieszczenie tego obrazu na okładce okazało się niejako wspaniałym hołd i gestem wdzięczności całego składu zespołu dla tego bardzo utalentowanego młodego człowieka.
Nawiasem mówiąc, muszę się przyznać, ze sam popełniłem kilka lat temu reprodukcję tego dzieła :)




A na ten Nowy Roczek, niech życzeniami dla Was przemówi Jan Kochanowski:

[…]
Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,
A Ty mię zdrowiem opatrz i sumieniem czystym,
Pożywieniem ućciwym, ludzką życzliwością,
Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością.

Do siego roku!