poniedziałek, 3 sierpnia 2015

DEEP PURPLE – Machine Head (Purple Records/EMI 1972)

Zjawiliśmy się w Montreaux
Nad brzegiem Jeziora Genewskiego
By nagrać płytę
Czasu było mało
Gwiazda wieczoru
Był Frank Zappa i The Mothers
Lecz jakiś głupiec z rakietnicą
Spalił wszystko do cna
Dym uniósł się nad wodą
Ogień zabłysnął na niebie

Spaliło się kasyno
Gruchnęło z wielkim hukiem
Funky Claude biegał tu i tam
Ratując czyjeś dzieci
Kiedy było po wszystkim
Trzeba było znaleźć inne miejsce
Lecz czas gonił nas strasznie
I wydawało się nam, że przegramy ten bieg
Dym nad wodą, ogień na niebie

Wylądowaliśmy w Grand Hotelu
Był pusty, zimny i nieprzystępny
Lecz z pomocą Stonesów
Nagraliśmy naszą muzykę w ich ruchomym studiu
W otoczeniu kilku czerwonych żarówek
I paru starych łóżek
Zostawiliśmy tam trochę potu
Nieważne, co z tego zostało
Wiem, ze nigdy nie zapomnimy
Dymu nad wodą i ognia na niebie

„Smoke On The Water”, tłum. za Dariusz Łanocha „Deep Purple - królowie purpurowego świata”, Wydawnictwo Rock-Serwis, Kraków 1993.

Tym kultowym dziełem Głębokiej Purpury można by podsumować opis tego wydawnictwa, które zostało wielokrotnie poddane prawie całkowitej analizie na wszystkie możliwe sposoby. „Dymy na wodzie” są sumiennym opisem okoliczności nagrywania płyty w szwajcarskim Montreaux w grudniu 1971 roku. Ta rzetelna relacja wokalisty Iana Gillana ,oddaje ducha tamtej niezapomnianej sesji brytyjskiego kwintetu. Zespołu będącego wówczas w apogeum swojej twórczości, co niejednokrotnie podkreślają sami muzycy. Do tego znakomitego efektu bez wątpienia przyczyniły się bezspornie przychylne i niepowtarzalne relacje wewnątrz grupy, tak często wspominane chociażby przez basistę bandu Rogera Glovera. Wszyscy członkowie zespołu dopełniali się i wzajemnie stymulowali w dążeniu do uzyskania  jak najlepszego finalnego efektu. Zgodnie z przysłowiem „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Jakby na przekór spartańskim warunkom zastałym w nieplanowanym miejscu realizacji tej płyty. Wiktoriańskim, ponurym i wyludnionym „ po sezonie” Grand Hotelu wynajętym po pożarze kasyna. Słowa zasłużonego producenta albumu, Martina Bircha, trafnie opisują specyfikę niebanalnego epizodu wydarzenia sprzed blisko czterech dekad:
„Zaparkowałem ruchome studio Stonesów na hotelowym parkingu i znalazłem korytarz, który nadawał się do naszych potrzeb. Kształtem przypominał literę T. Postawiliśmy bębny na podeście schodów na drugim piętrze, gitary i organy na jednym końcu korytarza, a bas jeszcze gdzie indziej, w okolicach wypełnionej materacami spiżarni. Takie rozmieszczenie muzyków i sprzętu spowodowało wiele komplikacji z odsłuchem. Trzeba się było sporo nabiegać do głównego studia i z powrotem. Jak pamiętam droga wiodła przez hall, kuchnie, łazienkę, zlodowaciały balkon, toaletę i dopiero nasz nagraniowy korytarz.” 
(cyt. Dariusz Łanocha „Deep Purple - królowie purpurowego świata”, Wydawnictwo Rock-Serwis, Kraków 1993)
Zaiste niestereotypowe podejście do tematu.

Czas przejść do omówienia samej muzyki zawartej na tym „długograju”.
Otwierająca „Gwiazda Autostrady” przywołuje wspomnienia.
31 października 1993 rok. Zabrze. Hala MOSiR. Tabuny fanów z całej Polski nawiedzają to śląskie miasto. Wszyscy zjednoczeni w jednym celu. Obcowania z żywą legendą. Jednym z prekursorów ciężkiego grania opartego ma się rozumieć na bluesie. Czego jaskrawym dowodem może być chociażby kawałek pochodzący z „Machine Head”, swingujący – „Lazy”. Powróćmy do koncertu, a właściwie do niecierpliwego oczekiwania na Nich. Gigantów hard rocka. Wygłodniała dźwiękowych doznań publiczność szczelnie wypełniła zabrzańską halę. Zgasły światła. No i zaczęło się! Niczym walec o napędzie odrzutowym przetoczyła się kompozycja  rozpoczynająca ten niezapomniany koncert . Widowisko pierwszego sortu. Zapodane przez najsilniejszy skład grupy, czyli Gillana, Glovera, Blackmore’a, Paice’a i Lorda. Będący równocześnie plejadą muzycznych tuzów – autorów „Machine Head”. Napełniony dramaturgią, niczym z filmów Hitchcocka, koncert obezwładniał. Najpierw silny wstrząs, a później emocje tylko rosły. Jestem przekonany, że repertuar zafundowany fanom, absolutnie zaspokoił, a nawet przekroczył najśmielsze oczekiwania każdego uczestnika tego wydarzenia. Grali praktycznie wszystko co mają najlepsze. Naturalnie, nie zabrakło na bis „Dymów”. Hymnu wszechczasów muzyki rockowej. Riff składający się jedynie z czterech elementarnych dźwięków, niczym pierwsze cztery litery alfabetu. Można rzec obowiązkowy dla wszystkich początkujących adeptów gitarowej gry.
Utwór ten stanowi dewizę zespołu: Grać najprościej i porywać publiczność. Ot, cała filozofia i kwintesencja „purpurowego” grania.
„Machine Head” to pierwszorzędne dzieło. To nie tylko wspomniane wyżej trzy utwory. Mamy tu do czynienia jeszcze z równie udanymi kawałkami. „Maybe I'm a Leo”, „Pictures of Home”, czy zamykający płytę, szalenie energetyczny „Space Truckin’”. Na deser „Purple” pozostawiają numer „Never Before” będący także singlem, promującym ten bezkonkurencyjny album. Ale ta kompozycja, nawiasem mówiąc całkiem udana, nie przykuwa takiej uwagi jak druga strona premierowego singla, ballada – „When A Blind Man Cries”.  Co ciekawe, nie wiedzieć czemu, nieobecna na wykazie omawianej płyty! A to zagadka? Niestety, wielka szkoda, że ten dźwiękowy diament manifestujący uczucia i ducha sesji w mrocznym i posępnym Grand Hotelu nad Jeziorem Genewskim, nie zdobył należnej mu aprobaty zespołu. Został pominięty w tamtym czasie, ale na szczęście wierni słuchacze nie pozwolili na zatarcie w pamięci tych magicznych nut.
Deep Purple. Grają muzykę trudną w wykonaniu, a zarazem łatwą w odbiorze. Składającą się z dwóch podstawowych elementów: doskonali wykonawcy oraz w miarę proste, wpadające w ucho piosenki. W wypadku „Machine Head” mamy do czynienia z wściekłym gitarowym brzmieniem, wspomaganym dominującymi organami Hammonda oraz partiami gitary basowej. Nałożone na siebie dają piorunujący efekt ciężkości i ekspresji. Charakterystyczne brzmienie. Skondensowane i ściśnięte do granic możliwości. To wszystko podlane sosem spontanicznych muzycznych działań całej autorskiej ekipy. Skutkujących bajecznie zniewalającą, magiczną muzą. Wyposażoną w niewyszukane rock and rollowe teksty. Sesyjna aktywność trwająca 3 tygodnie i 3 dni. Realizowana zwinnie, sprawnie i konsekwentnie ku chwale tej zacnej muzyki.