sobota, 13 czerwca 2020

TOMMY: ORIGINAL SOUNDTRACK RECORDING – (Polydor 1975)

TOMMY – reż. Ken Russell (Columbia Pictures 1975) 
THE WHO – Tommy (Track 1969)

„Twoje zmysły nigdy nie będą takie same, rozerwie twoją duszę na strzępy.” 

Tak brzmi sentencja na plakacie promocyjnym filmu. Nie są to czcze słowa. 

Dziwny to film słynnego brytyjskiego reżysera Kena Russella i australijskiego producenta Roberta Stigwooda. Jeden z pionierskich obrazów filmowych zwanych rock operą. Pełny narkotycznych wizji, metafor, aluzji i symboliki. Pozornie chaotyczny, stanowi tematycznie spójną całość wraz z zawartą tam muzyką. Jakby przejaskrawiony, ale chyba celowo. Ten niezależny obraz ma wdzierać się w świadomość widza. Podobnie rzecz się ma z płytą o tym samym tytule, wydanej 6 lat wcześniej, która w swojej koncepcji miała być zhomogenizowaną strukturą, wykonywaną w odróżnieniu od filmu, w całości przez zespół. W praktyce, zarówno podwójny album płytowy, jak i film, opowiadają o tym samym. Zasadniczo różnią się tym, że ta sama warstwa dźwiękowa została jeszcze raz nagrana na potrzeby ekranizacji.

W filmie wystąpił cały skład The Who, a w pozostałych rolach pojawiła się plejada muzycznych (udzielający się także wokalnie) i kinowych gwiazd, takich jak Tina Turner, Eric Clapton, Arthur Brown, Jack Nicholson oraz Elton John. 

Dramatyczna historia przedstawiona w Tommy’m została pośrednio zainspirowana zerwaniem przez Townshenda, pod wpływem nauk hinduskiego guru Meher Baby, z eksperymentami dotyczącymi substancji psychodelicznych. Była równocześnie autorskim rozliczeniem się z burzliwym i wątpliwie szczęśliwym dzieciństwem. Zainspirowany gitarzysta Pete Townshend pracował więc nad realną i wyobrażoną historią, która ujmowałaby metaforycznie ideę różnych stanów postrzegania rzeczywistości. 


[Uwaga spoiler] 


Bohaterem opowieści tego dzieła jest niesłyszący, niemy i ociemniały chłopiec (!!!) o imieniu Tomek, który boryka się z traumą z dzieciństwa, wynikającą z zaburzonych relacji rodzinnych i innych przeżyć towarzyszącym dorastaniu. Molestowany i pozbawiany godności przez kuzynów Tommy w dzieciństwie był świadkiem tego, jak adorator matki (w tej roli Olivier Reed) zabija jego ojca, który niespodziewanie (pomimo oficjalnych informacji o śmierci na froncie) powraca żywy z wojny. 

Na skutek kumulacji przeżyć i poważnego wstrząsu psychicznego chłopiec ulega kalectwu. Co sprowadza do absolutnego minimum jego postrzeganie zmysłowe (percepcję) i ogranicza do minimum komunikację ze światem zewnętrznym. Jak określono na albumie znalazł się w „cichej krainie wibracji”. Taki swoisty rodzaj psychosomatycznego autyzmu. 

Dzięki determinacji matki (w tej roli Ann-Margret ) Tommy (wokalista Roger Daltrey) przechodzi różnorakie terapie przeprowadzone przez Acid Queen (Tina Turner), kaznodzieję (Eric Clapton) i szanowanego specjalistę medycznego (Jack Nicholson), dzięki któremu sugestii wkrótce odzyskuje zdrowie (Go to the Mirror!) przy wyraźnym wsparciu dysfunkcyjnej matki (Smash the Mirror).


Pomimo nabytych ułomności sensorycznych przez lata niewiarygodnie wykształcił zmysł dotyku. To pozwoliło mu w sposób intuicyjny zostać mistrzem elektrycznych bilardów tzw. flipperów. W pokonanym polu pozostawia dotychczasowego championa Pinball Wizard (Elton John). Szybko zdobył naśladowców, a co za tym idzie również sławę i chwałę, stając się przywódcą sekty (Sensation, Sally Simpson, I'm Free). W finale opowieści zostaje zupełnie sam – porzucony przez dotychczasowych wyznawców (We're Not Gonna Take It). W wyniku czego ponownie „zapada się w sobie” ( See Me, Feel Me)


The Who wydając tę płytę i wzmacniając jej przekaz poprzez film Russella jeszcze bardziej utrwalili swoją pozycję wśród gigantów światowego rocka. Z twórców znanych i lubianych, prezentujących ku aprobacie fanów dynamiczne granie, przeobrazili się w awangardę artystycznej fuzji rocka i filmu. Zaś poszczególnych członków zespołu wprowadził do panteonu znaczących i charyzmatycznych postaci sceny rocka. Ponadto, co jest niezwykle istotne, The Who przemówiło tym razem głosem trudnych acz ważnych problemów jednostki w kontekście egzystencjalnym i społecznym. 

Dramat głównego bohatera znakomicie pasował do pokazania negatywnych zjawisk współczesności, takich jak kult gwiazd, manipulacja młodzieżą, patologia ludzkich zachowań, hipokryzja kościoła oraz kryzys rodziny. Stał się swoistym protestem przeciw aprobacie oraz apoteozie takiego świata. 


Obwoluta album The Who z 1969 r. idealnie oddaje atmosferę fabuły snutej opowieści o alienacji młodego człowieka w trakcie dorastania. Metaforyczną próbą dążenia ku wolności (wyłaniającymi się z mrocznej pustki sylwetkami muzyków z wyciągniętą dłonią) i ograniczającą dopływ zewnętrznego światła symboliczną siecią chmur, nie zawsze łatwych czynników zewnętrznych wpływających na efekt dojrzewania człowieka. 



PS. Tommy doczekał się wielu różnych adaptacji. W trzy lata po premierze płyty zrealizowano album „Tommy – The London Symphony Orchestra and Chamber Choir with Solo Guests”, gdzie inaczej niż na oryginale albumu z 1969 r., linia wokalna utworów przypadła różnym twórcom. Poza muzykami The Who głos swój zaprezentowali m.in. Ringo Starr, Rod Steward, Steve Winwood i Richi Havens. Natomiast w 1973 r. gościła na deskach londyńskiego teatru Rainbow.




piątek, 5 czerwca 2020

Dwa Plus Jeden – Nowy wspaniały świat (Polskie Nagrania Muza 1972)


Jest taka przypadłość, która jest namolna i nieustannie towarzyszy niektórym ludziom. Niezwykle ciężko jest się z niej otrząsnąć i podnieść z tak przewlekle dręczącego problemu. Z nim to właśnie boryka się od wielu lat osoba, która jest na stale kojarzona z tą grupą. Dwa Plus Jeden, bo o nich będzie mowa, jak sama nazwa wskazuje to dwóch muzyków, w tym przypadku mężczyzn i jedna kobieta, która na trwale wpisała się w pamięć wielu słuchaczy. Elżbieta Dmoch od przeszło ćwierć wieku zmaga się z tym tzw. „czarnym psem”, jak niektórzy zwą tę przypadłość (depresję). W przypadku tej wokalistki spowodowaną rozstaniem, a następnie niespodziewaną śmiercią najbliższej jej osoby, jakim był jeden z muzyków przywołanej formacji - Janusz Kruk. Z tego powodu artystyczna absencja pani Eli trwa już ponad dwie dekady. 

Ale dość tych ponurych dygresji, czas zająć się sednem tematu, czyli pierwszym albumem zespołu. Może kogoś co najmniej zdziwi, albo zniesmaczy mój dobór wykonawcy do tego odcinka blogowych treści. Bo niby pop, jarmarczność i zero rockowo-podobnej zadziorności. Może i tak jest po trosze, ale konia z rzędem temu, kto wskaże tak wartościową polską muzykę popularną w zalewie obecnej szmiry discopolowej i tym podobnych produktów. Brrrr…! 

Co mnie urzekło w tych piosenkach? Najzwyczajniej ich niepowtarzalny klimat lat 70-tych, tak bardzo udanych pod względem stworzonej wówczas muzyki. Nie do podrobienia styl i urok ówczesnych melodii, brzmień i aranżacji. Nawet powszechnie używanych w muzyce zgoła odmiennej niż mocniejszy rock sprzed prawie 50 lat. 

Debiut zespołu 2 plus 1, mającego pierwotnie nazwę Smak Miodu, pełny jest utworów osadzonych w popowo-folkowym stylu. Przeważają kompozycje w konwencji balladowej. Za stronę tekstową odpowiedzialny był duet twórców Ernest Bryll i Marek Dutkiewicz. Natomiast za opracowanie muzyki odpowiadała głównie naczelna postać 2+1, wspomniany partner Pani Elżbiety, wszechstronny Janusz Kruk oraz zapamiętała popularyzatorka ludowych wpływów, grająca zresztą tutaj gościnie na fortepianie Katarzyna Gärtner. 

Warto zatrzymać się przy osobie twórcy zespołu Janusza Kruka, który nadał całości szlachetny szlif przejawiający się w doskonałym wyczuciu konwencji, przy równoczesnym kunszcie kompozytorskim i idealnym wykorzystaniu nietuzinkowych zdolności wykonawczych opisywanych muzyków. Kruk z polotem tworzył zgrabne melodie, które słuchacze z miejsca z dużym powodzeniem chłonęli. Tym samym utrwalając ponadczasowe kompozycje w świadomości pokoleń słuchaczy szukających skutecznej odskoczni od szarugi PRL-owskiej rzeczywistości. 



Co znajdziemy na tej płycie zarejestrowanej w mroźne grudniowe dni 1971 roku? Prawie same „gorące” przeboje grupy, począwszy od hitu Chodź, pomaluj mój świat, poprzez Czerwone słoneczko, Wstawaj, szkoda dnia, a skończywszy na Hej, dogonię lato. Warto podkreślić, że pojawienie się albumu przyniosło formacji nagły, lawinowy wzrost autentycznej popularności, co przełożyło się z kolei na wyjątkową sprzedaż i w następstwie status pierwszej z trzech złotych płyt w historii zespołu. 

Trzeba zdawać sobie sprawę, że muzycy obok inspiracji, skądinąd bardzo wartościową rodzimą muzyką ludową, z dużym wyczuciem zapożyczali dźwięki rodem z hipisowskiego rocka. Elżbieta Dmoch (wokal, flet, piszczałka 😊), niezwykle urodziwa, żywiołowa i muzycznie uzdolniona kobieta. Przyciągająca uwagę, odziana na scenie w efektowne i modne ciuchy, projektowane przez ówczesną guru polskiej mody Grażynę Hase. Niekwestionowany lider formacji Janusz Kruk (wokal, gitara, fortepian) oraz dopełniający całości Andrzej Krzysztofik (gitara basowa, gitara, harmonijka ustna, wokal). Należy też wymienić pozostałych, obecnych na tej sesji nagraniowej muzyków: perkusista Michał Nowak, klarnecista Cezary Szlązak, skrzypek Tomasz Rostkowski. 

Piszesz mi w liście, że kiedy pada,
Kiedy nasturcje na deszczu mokną,
Siadasz przy stole, wyjmujesz farby
I kolorowe otwierasz okno.

Trawy i drzewa są takie szare,
Barwę popiołu przybrały nieba.
W ciszy tak smutno, szepce zegarek
O czasie, co mi go nie potrzeba. 

Więc chodź, pomaluj mój świat
Na żółto i na niebiesko,
Niech na niebie stanie tęcza
Malowana twoją kredką.
Więc chodź, pomaluj mi życie,
Niech świat mój się zarumieni,
Niech mi zalśni w pełnym słońcu,
Kolorami całej ziemi.

Za siódmą górą, za siódmą rzeką,
Twoje sny zamieniasz na pejzaże.
Niebem się wlecze wyblakłe słońce,
Oświetla ludzkie wyblakłe twarze. 

Więc chodź…


ps. Zespół reaktywowany w 1998 roku, aktualnie działa pomimo kilku przerw. Wciąż także prezentuje dawne przeboje nie pozwalając o nich zapomnieć. Nawet był planowany koncert 29 maja bieżącego roku w mojej rodzinnej miejscowości, ale… obecny skład jest całkowicie odmienny od tego pierwotnego. Niestety w ubiegłym roku 2 sierpnia odszedł na zawsze Cezary Szlązak. Z całym szacunkiem, ale czy to już nie budzi skojarzeń z cover bandem?