środa, 11 listopada 2015

STONE THE CROWS – Ode To John Law (Polydor 1970)

Stone The Crows. To szkocki zespół, który bez wątpienia zasłużył na większe uznanie niż w rzeczywistości było mu dane. Od razu pojawia się pytanie dlaczego? Jako orędownik tego typu grania odpowiadam zdecydowanie. Ich muzyka jest absolutnie kapitalna!!!
Sadzicie że „przeholowałem”. Nic podobnego. Po pierwsze, niewątpliwie o brak muzycznego gustu i ignorancję wobec wschodzących blues rockowych wirtuozów, nie można oskarżyć menadżera słynnych Led Zeppelin, Petera Granta. Właśnie to On odkrył dla świata te szkockie combo, będąc w owym czasie menadżerem kapeli i po trosze ich producentem. Po drugie, integralną częścią grupy stanowiła jedna z najlepszych bluesowych wokalistek tamtych czasów Maggie Bell. Wielu krytyków bezapelacyjnie okrzyknęło ją europejską Janis Joplin ze względów na zbieżność wokalu obu zacnych dam. Nawet opiniotwórczy brytyjski magazyn Melody Maker nominował Maggie Bell jako najlepszą wokalistkę 1971 roku. No i po trzecie, w szeregach zespołu swoje niezatarte piętno odcisnął najwyższej próby gitarzysta Leslie Harvey.
Ale po kolei.

Jak wieść gminna niesie „stone the crows !” (co w szkockim slangu oznacza mniej więcej inwektywę „do diabła z tym”) - krzyknął legendarny menedżer Led Zeppelin - Peter Grant, kiedy usłyszał po raz pierwszy ten wyśmienity zespół w akcji w popularnym muzycznym klubie The Burns Howff w centrum Glasgow.  Rzucony mimochodem zachwyt dał nową nazwę dotychczasowemu zespołowi o nazwie Power. „Piotr Wielki” nie był człowiekiem, którego łatwo wyprowadzić z równowagi, a tym bardziej czymś poruszyć. Ale tym razem ta skromna grupa z Glasgow pozostawiła nieodparte wrażenie także na Nim. Niewzruszonego zazwyczaj Granta oczarował dotychczas zupełnie nieodkryty potencjał zespołu. W konsekwencji spowodowało to decyzję o wsparciu grupy już na starcie, niestety jak się później okazało, do zbyt krótkiej muzycznej podróży. Artystycznej bytności brutalnie przerwanej tragicznym wypadkiem porażenia prądem przed koncertem w walijskim  Swansea  filara zespołu,  Leslie Harveya. W następstwie tego incydentu kapela zatraciła magiczną, energetyczną spójność i po zrealizowaniu swojego ostatniego albumu (Ontinuous Performance) rozpadła się. 

„Kamienne Wrony” należą do tej elitarnej  kategorii - zespołów, które naprawdę starały się zrobić coś więcej, niż po prostu zarobić na koniunkturze blues rocka w czasach swojego istnienia. Jednakże nigdy nie spożytkowali swoich bezmiernych
możliwości z powodu różnych czynników. Począwszy od tych osobistych (utraty kluczowego członka w  pełni artystycznej kreatywności), a kończąc na  tych komercyjnych (brak sukcesu finansowego), wbrew nader przychylnych opinii dziennikarskich krytyków.
Doskonałym przykładem nietuzinkowych umiejętności tego zespołu jest  album Ode do John Law, w kolejności ich drugi LP wydany w 1970 roku. Muzyczny nastrój na  większości materiału zawartego na płycie, w warstwie literackiej jest mozaiką smutku i radzenia sobie z okrucieństwem życia. Spowity niesamowitą atmosferą wysmakowanych aranżacji muzycznych o silnych bluesowo-soulowych wpływach przyprawionych jazzem, folkiem, a czasami gospelowym fluidem. Całości dopełnia prymat  gitary i organów Hammonda, które pozostawiają niezapomniane  doznania.

Obok wiodącego prym Things Are Getting Better oraz Danger Zone, warto zatrzymać się przy kompozycji tytułowej Ode to John Law. Opartej na tragicznych wydarzeniach z 4 maja 1970 roku (w Stanach Zjednoczonych) gdzie wobec tłumu protestujących słuchaczy Kent State University, policjanci stanu Ohio użyli broni palnej, raniąc dziesiątki z nich, a co najgorsze pozbawiając życia czworo bezbronnych studentów.
Rekapitulując to doskonały i nieprzemijalny  album  jednego z najbardziej niedocenianych bandów początku złotej ery rocka lat siedemdziesiątych.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz