poniedziałek, 17 października 2016

JOHN LENNON – Imagine (Apple 1971)


9 września w Stanach Zjednoczonych i prawie miesiąc później, 8 października w Wielkiej Brytanii, 45 lat temu ukazał się album Imagine Johna Lennona. Najwyższej próby efekt pracy luminarza rocka.

„Bycie Beatlesem, życie w tym akwarium sprawiło, że byliśmy w pewnych sprawach dojrzalsi, ale w innych reagowaliśmy jak dzieci. Spotykaliśmy głowy państw, lecz nigdy nie stykaliśmy się z rzeczywistością, czymkolwiek ona jest.” - komentował John Lennon tworząc kolejny album. Tak jak czuje dziecko, zupełnie szczerze, chociaż infantylnie. Imagine nagrany został w studiu domowym w Tittenhurst Park w Anglii, przy wydatnej pomocy wziętego producenta Phila Spectora. Album w odróżnieniu do bardziej „pierwotnego” Plastic Ono Band, okazał się drogą w kierunku stonowanego grania i spokojnych refleksji na temat rzeczywistości panującej wokół. Roboczo został nazwany przez Lennona Imagine i tak pozostało na wieczność. Autor podążył tym samym torem co w poprzednim dziele, lecz w sposób bardziej subtelny i w bardziej pogodnym tonie. Wcześniejsze utwory jak Working Class Hero czy Mother wydawały się zbyt intensywne, dosadne i szorstkie do tego stopnia, że nierzadko rozgłośnie radiowe unikały ich lansowania.

Na Imagine jest zgoła inaczej. Forma jest złagodzona. Mniej tutaj kanciastych i ostrych bodźców artystycznych. Choć nieco zmieniony, to nadal aktualny, sugestywny przekaz jest zbieżny z poprzednim albumem opatrzonym wizerunkiem pary kochanków pod wielkim, starym drzewem. Pierwszoplanowy idealistyczny, trzyminutowy tytułowy Imagine w zasadzie jest lewicowym manifestem, choć sam Lennon daleki był od poglądów komunistycznych. Jest raczej songiem antykapitalistycznym, nonkonformistycznym, pacyfistycznym, a nawet stojącym w kontrze do fanatyzmu religijnego. Zamysł autorski był bardzo budujący. Opis postulowanego idealnego świata, który mógłby się urealnić dzięki jego szczęśliwym mieszkańcom. Lennon, niepoprawny hippis, poprzez ten marzycielski utwór chciał wyrwać ludzi z apatii, bierności i bezpośrednio dał znak, że nie wszystko stracone. Posłał pokaźny ładunek nadziei na pozytywną zmianę dotychczasowej społecznej, dołującej rezygnacji i negatywnej ucieczki, również w nałogi. Sam z wielkim przekonaniem jawił się jako piewca przyszłej mentalnej transformacji, a przy tym osiąga apogeum swoich zdolności poetyckich.


Wyobraź sobie, że nie ma niebios,
To łatwe, tylko spróbuj,
Żadnego piekła pod nami,
A nad nami tylko niebo.
Wyobraź sobie wszystkich ludzi
Żyjących dniem dzisiejszym.
Wyobraź sobie, że nie ma państw,
To niezbyt trudne;
Nie ma za co zabijać lub umierać,
Nie ma też żadnej religii.
Wyobraź sobie wszystkich ludzi,
Żyjących w pokoju.
Wyobraź sobie, że nie ma własności,
Ciekawe czy potrafisz.
Nie potrzeba chciwości ani głodu,
Ludzie są braćmi.
Wyobraź sobie wszystkich ludzi
Dzielących się światem.
Powiecie, że jestem marzycielem,
Ale nie jestem jedynym,
Mam nadzieję, że któregoś dnia przyłączysz się do nas,
I świat będzie jednością.

 „Imagine” (w tłumaczeniu Wojciecha Manna)

Żeby nie było za słodko, Lennon nie byłby sobą, gdyby nie wysłał w kierunku Paula Mc Cartneya  zastrzyku uszczypliwości, ripostując na przytyki o rzekomym kryzysie twórczym dawnego kompana z The Beatles w swój własny, swoisty sposób w drapieżnym utworze zatytułowanym How do you sleep?
Jak zwykle w tamtym czasie podczas sesji Lennonowi towarzyszyła jego druga połowa, Yoko Ono (także współproducent), która wniosła do repertuaru płyty swój kawałek Oh My Love. I co chyba nawet ciekawsze, stała się współprojektodawcą słynnej okładki z fotografią autorstwa ojca popartu Andy’ego Warhola na froncie obwoluty - oblicze Johna zanurzonego w kłębowisku chmur oraz tył ze zdjęciem pochodzącym z własnych zbiorów Yoko - profil Lennona wpatrującego się w przepływające obłoki, zaopatrzone w cytat z jej książki „Grapefruit”: Wyobraź sobie spadające chmury. Wykop dziurę w ogrodzie i zakop je tam.



Poza tytułową „pieśnią pacyfistów” wśród kompozycji zawartych na krążku wybija się staranny i wysmakowany Jealous Guy, którym nawet najbardziej wybredni melomani nie powinni pogardzić. Wesoły i żywy Oh Yoko to zamierzony ukłon w stronę największej miłości życia Lenonna - Yoko.
Ktoś zapyta: Kto towarzyszy liderowi? W większości kompozycji „faceta w okrągłych okularach” wydatnie wspomaga na gitarze bliski przyjaciel z „liverpoolskiej czwórki” George Harrison. Na albumie słychać także całą plejadę muzyków zbliżonych do środowiska ex – Beatlesa. Jim Keltner, Jim Gordon, Alan White (cała trójka na perkusji), Klaus Voormann (gitara basowa), Nicky Hopkins (klawisze), by wskazać bardziej znanych.


Album przedstawia nieustannie szczerego Lennona. Autoportret niezależnego indywiduum w równym stopniu  sensytywnego jak i zadziornego. Kontrowersyjnego i śmiałego w swoich wyborach, a przy tym świadomego społecznie.
Ukazanie się albumu okazało się nie tylko wydarzeniem artystycznym dla Lennona, ale również przełomem w jego życiu. Było to związane z przeprowadzką z Anglii do, jak to niektórzy mówią, światowej stolicy kultury - Nowego Yorku. Do tego samego, w którym  żył i tworzył. Gdzie dziewięć lat później zakończył, od kul szaleńca, swój ziemski byt (przy 72.Ulicy przed kamienicą Dakota, w której zamieszkiwał).

Wiele lat po śmierci Lennona, kulisy wytężonej pracy nad płytą podczas sesji nagraniowej, udokumentowano w postaci filmu Gimme Some Truth: The Making of John Lennon's Imagine, z którym warto się zaznajomić dla bliższego zrozumienia fenomenu artysty i to nie tylko w sferze muzycznej.

Jeszcze coś na koniec. Taka tam dygresja korespondująca z legendarną postacią światowej muzyki, jaką bezapelacyjnie był Lennon.
Przed laty, jedna z moich ówczesnych koleżanek, do tego stopnia była rozkochana w swoim idolu, że zamierzała podczas sakramentu bierzmowania przyjąć imię Jan, ale w tym zamiarze niestety minęła się z poglądem księdza dobrodzieja: Jak to! Kobieta o męskim imieniu?!
Ot, rzeczywisty przykład bezapelacyjnego fenomenu jednego z Beatlesów. Nieprawdaż?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz