poniedziałek, 29 kwietnia 2019

PINK FLOYD – The Wall (Harvest 1979)


PINK FLOYD – THE WALL reż. Alan Parker (MGM 1982)





„Kamanda Pinka Flojda” jak powiadają Rosjanie. Tym określeniem zapraszam do spotkania, z jakby nie było, epokowym dziełem Brytyjczyków. Była muzyka, powstał film. Obraz znaczący dla wszystkich miłośników muzyki w skali światowej kinematografii. W swoim przekazie bardzo poruszający. W formie skondensowanej dotyka tego wszystkiego, czego doświadczył człowiek, szczególnie w dwudziestym wieku, a mam wrażenie, że trwa to dalej. Dotyczy szczególnie skali makro, czyli społeczeństwa, a także mikro – ludzkich (człowieczych) trosk, dramatów targających jednostkę wywołanych zresztą przez opresyjny państwowy system i chore ambicje polityków. W tym pierwszym przypadku mam na myśli świadomość społeczną mas ludzkich, manipulowaną przez wyrachowane ruchy demagogów, zaś w drugim emocje determinujące działania jednostki. Czyny, które bezpowrotnie w sposób destrukcyjny wpływały na przeszłość, budują teraźniejszość i kreują przyszłość. Nie są to łatwe tematy, ale Waters nigdy nie szedł na skróty. Raczej świadomie, również poprzez własne traumatyczne doświadczenia, konfrontował się z zazwyczaj gorzką rzeczywistością. Nie poznał nigdy Ojca – porucznika Erica Fletchera Watersa, który zginął podczas II WŚ we Włoszech, kiedy mały Roger miał zaledwie 5 miesięcy. 




Podobnie teraz, jaki i w momencie powstania dzieła, twórczość watersowskiego Pink Floyd wydaje się niezwykle na czasie, może nawet jest znacznie bardziej aktualna niż 40 lat temu. Wznoszenie murów rozprzestrzenia się po całym globie (podziały religijne, ideologiczne,społeczne). Ludzkie relacje coraz bardziej zanikają w człowieczym rozumieniu (dominująca komunikacja internetowa). Następuje jakby nieodwołalne budowanie granic, co w konsekwencji prowadzi do rozłamu miedzy My i Oni. Niepodzielnie króluje hejt i obojętność mimo pozornej walki z tą patologią. Historia nic nas nie uczy. To wszystko „ubrane w inne szaty” powraca cyklicznie i ponownie ogarnia świat.



A zawartość na The Wall sama w sobie stanowi przejmującą podróż przez świat alienacji i cierpienia, ujęty w pięknym dźwiękowym tle. Materiał zgromadzony na podwójnym albumie jak ulał nadawał się jako gotowy scenariusz do filmu. Zadania tego podjął się znany reżyser Alan Parker, który w sposób niezwykle wymowny dokonał tego filmowego obrazu. Dokonując niewielkich modyfikacji doskonale ubrał muzykę Floydów w filmowy obraz, zachowując przesłanie i wymowę płyty. Zobrazował muzykę niezwykle sugestywnymi, animowanymi wątkami, przedstawiającymi apokaliptyczne wizje dehumanizacji świata, prowadzące do niechybnej zagłady. Natomiast wyraziste, fabularyzowane fragmenty frustracji i metamorfozy Pinka (w roli głównej z Bobem Geldofem) na zawsze zapisują się w pamięci każdego widza. Nie chcę wyróżniać poszczególnych utworów, choć sam mam swoje ulubione kompozycje takie jak: Hey You, Comfortably Numb, Goodbye Blue Sky i Mother


Zarówno o płycie, jaki i filmie, powstały całe opasłe elaboraty, więc chyba trudno jest dodać coś znaczącego, czy odkrywczego. Tak jak w dniu powstania, tak i dzisiaj, film i muzyka Floydów porusza i nie pozostawia obojętnym.

Kanon i basta. Ewidentnie wstyd nie znać. 

PS. Gwoli uzupełnienia to dwa z utworów, które nie znalazły się na płycie pojawiły się w filmie. When the Tigers Broke Free powstało specjalnie na potrzeby filmu, a What Shall We Do Now? nie zostało umieszczone na oryginalnym albumie. Ponadto utworami znajdującym się na albumie, które nie trafiły do pierwotnej wersji filmu były Hey You oraz The Show Must Go On.

Warto też wspomnieć, że płyta jest dotychczas najlepiej sprzedanym podwójnym albumem w historii muzyki rockowej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz