piątek, 20 marca 2020

TADEUSZ WOŹNIAK – Tadeusz Woźniak (Polskie Nagrania 1972)

Taki mamy dziwny czas jakby żywcem wyjęty z tematyki science fiction. Nie będę polemizował czy eskalowany przez niektóre dostępne media. Niepewności, lęku przed czymś czego nie widzimy. Jakiś paskudny tajemniczy wirus! Co gorsza, na razie nie mamy w 100% skutecznego antidotum. Jak tu walczyć z nieznanym wrogiem? Nie piszę tego, żeby potęgować niepokój, czy głosić kasandryczne wizje. Co to, to nie! Jestem zdecydowanie przeciw takiemu stanu rzeczy. Sądzę, że trzeba to wszystko mądrze przeczekać. Może kilka tygodni, a może parę miesięcy. Bez wątpienia to minie.

Z przedstawieniem tej płyty nosiłem się już od jakiegoś czasu, zbieg okoliczności jest absolutnie przypadkowy. Zegarmistrz Światła utwór apologizujący finalny cel naszej życiowej wędrówki. Daleki jestem od siania apokaliptycznych wizji, ale jakoś podczas tych napięć, naturalnie odzywają się w nas lęki przed czymś ostatecznym. Tak samo jak tej pierwszoplanowej kompozycji, tak i moją intencją jest oswojenie z tym czymś nieuniknionym (rodzaj ujarzmienia), bo przecież bunt jest daremny. Warto ująć te zagadnienie w sposób pozbawiony nadmiernej trwogi, a spojrzeć na nie, jako coś naturalnego, a zarazem potężnego. Jeśli w ogóle można użyć takiego określenia wobec kresu życia. Boimy się praktycznie całe życie tej chwili i to jest jak najbardziej naturalne, ale z drugiej strony wypieramy tę świadomość na bliżej nieokreślony termin.



Staram się zrozumieć, dlaczego tak nieprzychylnie został przyjęty ten utwór przez prawie wszystkich w czasie jego powstania? No bo jak można w ogóle podejmować ten temat?! Nie wypada, nie przystoi. Temat tabu. Związany z neurotycznością ludzkiej egzystencji. Tadeusz Woźniak inaczej ujął ten problem, a właściwie zmierzył się z nim. W czytelnych słowach wyraził zgodę i ufność w przekroczenie bram żywota. Nie było zamiarem autora nikogo obrażać, ranić, czy wprowadzać w zakłopotanie. Wręcz przeciwnie. Raczej oswoić słuchaczy z wyobrażeniem końca życia. Pragnął w sposób podniosły i artystyczny przedstawić ludzką gotowość na przejście na drugi brzeg życia. Bez straszenia i pobudzania złych skojarzeń. To emocjonalna wizja, daleka od ckliwości i egzaltacji. Swoiście metaforyczny opis zgody na odejście do wieczności. Ale ówcześni krytycy nie przyjęli tej nowej kreacji wizji śmierci, dając wyłączność tej problematyce tylko literaturze klasycznej, poważnej.


Nasz bohater mimo łagodnej powierzchowności był w tamtych latach jak najbardziej typem niepokornego hipisa, bez szczególnie zewnętrznych atrybutów konstatacji w postaci długi włosów do pasa, czy kilograma koralików na szyi. Bardziej współczesnego minstrela, obdarzonego dobrym głosem i wyposażonego w jeden z elementów buntu, jakim była w czasie epoki „dzieci kwiatów” akustyczna gitara. Otwarty umysł i przenikliwe artystyczne spojrzenie na świat musiało przynieść owoc w postaci tak udanych utworów, na czele z tą najsłynniejszą  kompozycją. Budzącą u zarania kontrowersje wśród zastępów literackich krytyków i dziennikarzy. 










Zarzucano twórcy egzaltację, grafomaństwo i infantylizm. Kompozycja jakoby bełkotliwa. Ówczesnym krytykom, wychowanym na socrealizmie, słowo „zabełtać” użyte w utworze, kojarzyło się jednoznacznie z bełtem, czyli tzw. tanim winem. Natomiast kolor „purpurowy” z czerwonym nosem konsumenta wymienionego trunku?! ;-) A nie, jak było intencją autora, barwą symbolizującą atrybuty dostojeństwa i insygnia władzy. Tak w ogóle to cała ballada jest wyznaniem niezrównoważonego samobójcy – tak głosiła narracja nadętych recenzentów! Mówiąc krótko, artystyczni arbitrzy tamtej epoki chyba nie za bardzo chcieli zrozumieć przesłanie młodych twórców. Nieoczekiwanie z powodu tego zamieszania wokół tej kompozycji Zegarmistrz zyskał darmową reklamę i na stałe zaistniał w świadomości melomanów.

A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy
Spłyną przeze mnie dni na przestrzał
Zgasną podłogi i powietrza
Na wszystko jeszcze raz popatrzę
I pójdę nie wiem gdzie - na zawsze.


Mnie osobiście, jak i zapewne wielu innym odbiorcom, cała kompozycja rysuje się jako majstersztyk wypełniony wspaniałą, czytelną metaforą autorstwa bliskiego znajomego Pana Tadeusza Woźniaka, filozofa, malarza i poety Bogdana Chorążuka. Zegarmistrz to oczywiście wszechwładny Stwórca, który przenosi w inny, nieznany wymiar. Co ciekawe, przypadkowym zbiegiem okoliczności, nasz pieśniarz jest koneserem wszelkiej maści zegarów. Ponoć zgłębianie mechanizmów tych urządzeń daje Mu niezaprzeczalną przyjemność.


Wróćmy do muzyki przebijającej się przez natłok dźwiękowej tandety dominującej w eterze komercyjnych stacji radiowym i telewizyjnych zarówno w przeszłości jak i teraz… Do Tadeusza Woźniaka, dla którego osobiste obcowanie z muzyczną krainą staje się niekłamaną przyjemnością dopiero wtedy, gdy jest świętem skupienia nad każdym odcieniem dźwięków i głębią literackiego słowa. Autora muzyki do kilkuset piosenek, inscenizacji teatralnych oraz do kilkudziesięciu przedstawień telewizyjnych, programów poetyckich i filmów. Twórcy stojącego nieprzerwanie na straży utrzymania wysokiej rangi polskiej ballady. Gdzie swoje miejsce znalazły elementy liryczne, pierwiastki dramatyczne, a jednocześnie podniosłe, przyprawione nutą muzyki, korespondującej z ekspresją rocka i folku. 

Wyrazem tego są inne ujmujące kompozycje tego debiutanckiego albumu. A bodaj to..., Zatrzymała się godzina, Na brzegu olśnienia bardzo charakterystyczne dla wczesnego stylu Tadeusza Woźniaka, a wyposażone w poezję zaprzyjaźnionego z wymienionym B. Chorążuka. Jedna kompozycja, Ballada dla potęgowej, powstała do słów Edwarda Stachury. Warto wspomnieć, że w realizacji płyty wzięli udział znakomici instrumentaliści, by wymienić najbardziej znanych muzyków jazzowych: pianistę, saksofonistę, flecistę, kompozytora i aranżera Włodzimierza Nahornego i perkusistę Kazimierza Jonkisza. Ponadto T. W. wspierał zespół Henryka Wojciechowskiego przy znacznym udziale najbardziej słynnego polskiego, żeńskiego wokalnego ansamblu Alibabki.



Żeby nie było tak poważnie i minorowo na owym krążku trzeba wskazać całkiem optymistyczne piosenki. Jedną z nich jest skomponowany w Bułgarii Smak i zapach pomarańczy, idealnie oddający nastrój letniej, beztroskiej kanikuły. Jak wspomina autor utworu, lato 1971 roku spędził razem ze swoim zespołem na wybrzeżu Morza Czarnego, gdzie co wieczór grywał w portowym barze jednego z hoteli w Złotych Piaskach. Pięknie skąpane w słońcu morze, w nabrzeżnych kawiarenkach pyszne czerwone wino, świeże granaty, dla Polaka wtedy mało znane egzotyczne owoce, no i plaże napełnione opalonymi przedstawicielkami płci pięknej.

Kto to pędzi tak przez miasto,
Komu w tych ulicach ciasno?
Biegnę gryząc pomarańczę,
Ziemia pod nogami tańczy… .




Ps. Trzymajcie się zdrowo i słuchajcie dobrej muzyki ;)



1 komentarz:

  1. Bardzo fajna płyta i fajnie opisana. Tak czasami Woźniak kojarzy mi się z Donovanem.

    OdpowiedzUsuń