niedziela, 15 maja 2022

LED ZEPPELIN - Houses of The Holy (Atlantic 1973)

„Houses of The Holy to lustro, w którym rock z początku lat siedemdziesiątych często odbija się wyraźniej, niż sam Led Zeppelin. Zdecydowanie tak. Tyle tylko, że trzeba było być mistrzowskim bandem, by takie lustro wyprodukować.”
Wiesław Królikowski - dziennikarz muzyczny


Piąta w kolejności płyta „Zeppelinów”. Ich pierwsza opatrzona konkretnym tytułem. Różnie oceniana. Ja mam do niej spory sentyment. Sam nie wiem dokładnie dlaczego? Chyba po prostu za klimat i różnorodność. Nagrana bez napinki. Ot tak, na luzie. Wcale nie jest symptomem kryzysu twórczego. Bo do tego jeszcze dużo brakowało. 


Nie powiem, że wszystkie kompozycje są wybitne. Ale dzięki tym niby słabszym, te sztandarowe są jeszcze wyraźniej wyeksponowane. Weźmy tutaj za przykład epicki No Quater, bez którego trudno sobie wyobrazić ścisły kanon utworów czwórki Brytyjczyków. To dotyczy też energetycznego The Song Remains The Same, czy niezwykle klimatycznego Rain Song. Zadziorny The Ocean z wiodącym rewelacyjnym riffem. Super kompozycja! Pełna życia i totalnej energii! Jeszcze na dokładkę słyszymy kapitalny Over the Hills and Far Away, który wyłącznie to wszystko potwierdza.


Z drugiej strony mamy The Crunge, albo D’yer Mak’er, a nawet bezpretensjonalny, radosny Dancing Days. Pozornie ciut słabsze utwory. Ale sądzę, że świadczą o otwartości muzyków na nowe, artystyczne i dźwiękowe obszary dotychczas przez nich nie eksplorowane. 


Jeszcze ta okładka, która według mnie jest zwyczajnie świetna. Chodź niby kontrowersyjna, bo niektórym dziwnie się kojarzy z… domniemaną dewiacją??!!! Według mnie to totalne bzdury. Zamysł okładki sugeruje zwyczajnie tytuł całej płyty. Co ciekawe utwór o tej nazwie pojawił się na kolejnym podwójnym albumie Led Zeppelin Phissical Graphiti. Zaiste ciekawy zabieg artystyczny?! Grafika zdobiąca front okładki współgra z tytułem, a inspiracją do jej powstania stało się urokliwe, kamienne rumowisko, po którym wspinają się niewinne, niczym nieokryte cherubinki, w pogoni za utopijnym „domem szczęśliwości”. Za motyw grafik użył faktycznie istniejące stanowisko geologiczna tzw. Groblę Olbrzyma (Giant's Causeway), czyli formację skalną usytuowaną na wybrzeżu Irlandii Północnej, składającą się z 37 tysięcy ciasno ułożonych bazaltowych kolumn.


Mistycyzm… ten termin pasuje jak ulał do określenia idei, jaką kierowali się autorzy tej płyty, tak idealnie uosobionej w graficznym wyobrażeniu, zdobiącym front okładki. Grafika bezpośrednio sugeruje z jaką muzyczną zawartością będziemy obcować. Stoi za nią Aubrey Powell ze słynnej agencji Hipgnosis. Tej od okładek m.in. Pink Floydów. Wyobrażenie, które narysował dla Zeppelinów, zainspirowane było powieścią „Koniec dzieciństwa” Arthura C. Clarke'a. Zaś motyw z okładki ma przedstawiać chwile, w którym istoty ludzkie łączą się z wyższym, niebiańskim intelektem. Stąd wolne tłumaczenie tytułu jako „Domy Ducha Świętego”.


Co do muzyki. Można powiedzieć, że jest zróżnicowana. Za co „dostało się” zespołowi od wszelakich, zmanierowanych krytyków zaraz po premierze w 1973 roku. Wypominali jakoby niepotrzebnie odchodzą od stylu hard rocka. Niepotrzebnie kombinują i niezasadnie eksperymentują z dźwiękową miksturą. Za dużo odmiennych stylistycznie od siebie nagrań, że wszystko jest mało spójne. Po latach takie zarzuty wydają się niedorzeczne i w sumie niepoważne. Fani, przeciwnie, przyjęli z album z niekłamanym entuzjazmem. Świadectwem tego jest trzecie miejsce w kolejności w kategorii najlepiej sprzedających się płyt z całej dyskografii zespołu! Osobiście życzyłbym sobie, żeby taką popularnością cieszyły się klasyczne albumy muzyki rockowej i to nie tylko autorstwa LZ.


Houses of The Holy było, jest i będzie czymś wyjątkowym, nawet w porównaniu z najlepszymi dziełami Zeppelinów. Jest jakby kontynuacją koncepcji zapoczątkowanej na „trójce” po względem różnorodności i artystycznego eksperymentowania. Tu także muzycy podążyli podobną drogą z akcentem na rockowo-progresywny styl. 


Piąte dzieło Led Zeppelin przypada wraz z poprzednim i kolejnym albumem na apogeum działalności, i to zarówno pod względem artystycznym, jak i sukcesu popularności. Lata 1973-75 to szczytowy okres działalności Zeppelinów. Świadectwem tej tezy pozostaje film ze zjawiskowego koncertu w nowojorskim Madison Square Garden. Jeśli ktoś wie o czym wspominam, na pewno przyzna temu rację!


Na koniec taka dygresja. Nie wiem, czy na lipcowym koncercie w Sopocie, na który niecierpliwie czekam, Robert Plant wykona jakikolwiek utwór z płyty, która zasłużenie na stałe weszła do historii muzyki. Ale na szczęście… w każdej chwili można posłuchać wyśmienitych dźwięków z tej płyty…. choćby tylko był zasięg Internetu ;-)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz