PAT GARRETT & BILLY THE KID - reż. Sam
Peckinpah (USA 1973)
Jak wspomniałem we wstępniaku nie całkiem o blues mi chodzi, ale o fajną, klimatyczną muzykę utrzymaną w podobnej stylistyce. Bob Dylan. Robert Zimmerman, folkowiec i rockmen (czasami bluesman) i jego epokowe dzieła w postaci płyt takich jak Blonde on Blonde, Desire, Oh Mercy czy Highway 61 Revisided. Dlaczego wybrałem ten materiał mając do wyboru słynniejsze, może bardziej wyrafinowane muzycznie pozycje w pokaźnej płytotece Mistrza?
Jak wspomniałem we wstępniaku nie całkiem o blues mi chodzi, ale o fajną, klimatyczną muzykę utrzymaną w podobnej stylistyce. Bob Dylan. Robert Zimmerman, folkowiec i rockmen (czasami bluesman) i jego epokowe dzieła w postaci płyt takich jak Blonde on Blonde, Desire, Oh Mercy czy Highway 61 Revisided. Dlaczego wybrałem ten materiał mając do wyboru słynniejsze, może bardziej wyrafinowane muzycznie pozycje w pokaźnej płytotece Mistrza?
Kiedyś mój stary kumpel zadał mi pytanie jaką płytę zabrałbym
na bezludną wyspę? Ta kwestia wprowadziła mnie w zakłopotanie. Jak to jedną
płytę miałbym wybrać przy takim bogactwie wyboru!!?
A On odparł bez namysłu:
- Pata Garretta Dylana „bym wziął”! Znasz to!?
Nie znałem muzyki ani filmu. Zaintrygowało mnie to!
Moja wrodzona ciekawość zawiodła mnie najpierw do ścieżki
dźwiękowej filmu – westernu Sama Peckinpaha. Filmu o wierności ideałom (Billy The Kid) i z drugiej strony zdradzie
tychże ideałów (Pat Garrett).
Sama muzyka broni się wspaniale mimo upływu czasu! I
pomyśleć, że jej twórca nie chciał wydania tego materiału!!!
Autor muzyki był rozczarowany tym, że poszczególne utwory
nie dopasowano do scen filmowych, do których zostały stworzone. Sam Dylan
wcielił się w rolę tajemniczego Aliasa, bardziej obserwatora niż uczestnika
fabuły filmu.
Zostawmy film, notabene, całkiem udany. Ale muzyka urzeka!
Ma taki feeling, że ciary idą po plecorach. Polecam
szczególnie w lipcowe, późne popołudnie poprzedzone dzienną spiekotą lata (płyta
wydana… a jakże 13 lipca 1973 roku). Do
tego chłodny browarek i mamy niebo na ziemi. Dosłownie wszechogarniająca
błogość. Poniosło mnie! …. Posłuchacie w takim anturażu, a przyznacie rację.
Chyba że ktoś jest wrażliwy jak gumofilce przepocone po szychcie w oborze! To
pewnikiem go nie ruszy! I nie chodzi tylko o to, że mamy tu przebój
wszechczasów Knockin’ On Heavens Door, ale jeszcze inne zajefajne instrumentalne kompozycje.
„Mama, put my guns in the ground
I can't shoot them anymore.
That long black cloud is comin' down
I feel like I'm knockin' on heaven's door.
Moja ulubiona płyta Dylana. Powodzenie w prowadzeniu bloga ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Dylana, ale w życiu bym nie pomyślała, że ktoś akurat tę płytę zabrałby na bezludną wyspę. Fakt, płyta klimatyczna, ale jednak co "Blonde on Blonde", to "Blonde on Blonde"... U mnie chyba nawet nie byłaby w pierwszej 10-tce albumów Dylana. A może nawet nie w pierwszej 15-tce. Co ze mną jest nie tak?!;) Poczekam na spiekotę lata, włączę i może na nowo ją odkryję:)
OdpowiedzUsuń