niedziela, 12 lipca 2015

THE ROLLING STONES – Exile on Main Street (Rolling Stones Records 1972)


Co by tu powiedzieć, żeby się nie narazić na plagiat? Najlepiej byłoby przemilczeć i zanurzyć się po raz enty w ten rezerwuar klasyki rocka. Analizowano ten zjawiskowy album na wiele sposobów, poddawano go totalnej wiwisekcji. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, co oznacza fenomen prawdziwego mięsistego rock’n’ rolla to obowiązkowo trzeba poznać kompozycje z tego wydawnictwa. To modelowy, wzorcowy przykład blues-rockowego grania.
Można  powiedzieć It’s only rock & roll, but I like it. Świetną opowieść związaną z albumem zamieścił na swoim blogu Maciej Rajk. Nic dodać, nic ująć. Podzielam w 100% opinię blogera.
Od siebie dodam, że jest to rzecz, która nigdy mi się nie osłuchała, za każdym razem brzmi świeżo i rasowo. Muza przez duże M!!! Opus magnum Stonesów. Ponadczasowe. Dojrzewające wiele lat stare wino. Smakowite i wyborne, choć na początku niedocenione i przyjęte z rezerwą przez publikę, niczym nowy lokator w starym domu, czy wygnaniec z mojej ulicy (Exile on Main Street). Wyrzutek, do którego najpierw podchodzimy nieufnie, żeby po latach zaakceptować go takim jaki jest, za brak hipokryzji, prawdziwą, bijącą szczerość oraz autentyczność. W tym tkwi siła rażenia tych nagrań pozbawionych pozornie chwytliwych przebojów podszytych kiczem! Takie szczerowiny do bólu! „Milusińskie Mordy Przebrzydłe”, których nie sposób nie lubić! Dzięki obszerności (podwójny album) i rozmaitości tam zawartych, każdy może znaleźć coś dla siebie. A może dzięki chwilowym kłopotom, ci rokendrolowi banici (ucieczka przed fiskusem do Francji) na tym długograju, odzyskali ząb, zadziorność i pierwotną witalność, przejawiającą się w tym chyba najbardziej wiarygodnym repertuarze wśród swojej spuścizny. Keith rewindykował  swoje pierwotne muzyczne zacięcie, rozpoczynając niemożebnie płodny okres nocnych nagrań wspieranych „środkami dopingującymi szemranego pochodzenia”. Twórczości pozbawionej gwiazdorstwa, bliskiej autentycznej bluesowej konwencji. Bezkompromisowej . Przesuwającej granice dotychczasowej stabilizacji artystycznej, dającej impuls coraz nowszym, nieznanym poszukiwaniom. Mówiąc krótko - zagrali vabank! Wszystko albo nic! Czas pokazał że było warto.
Zaangażowanie i przypływ inwencji twórczej podczas pracy nad tą materią dźwiękową, oddaje doskonale stwierdzenie Richardsa zamieszczone w jego biografii „Życie”:
„Kiedy zajmuję się nagrywaniem, czas dla mnie nie istnieje. Czas się zmienia. Orientuję się tylko, że jest, gdy odpadają ludzie, którzy są wokół mnie. W przeciwnym razie mógłbym grać bez końca... Oczywiście w pewnym momencie nie dajesz rady, ale postrzeganie czasu – Einstein miał racje – jest bardzo względne.”
Na zakończenie dodam, że w 2015 roku ukazała się najnowsza wersja płyty, uzupełniona 10 bonusowymi nagraniami pochodzącymi z tej niezapomnianej sesji, co bez wątpienia jest niezłą gratka dla każdego fana „Wywieszonego Jęzora”. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz