poniedziałek, 22 sierpnia 2016

THE BLUES BROTHERS: Music from the Soundtrack - (Atlantic 1980)

BLUES BROTHERS - reż. John Landis (USA 1980)

„Mamy 106 mil do Chicago, pełen bak benzyny, pół paczki papierosów, jest noc, …a my nosimy ciemne okulary”.
Elwood Blues

Jaki jest przepis, żeby stworzyć takie dzieło? Niby recepta wydaje się prosta. Naturalnie błyskotliwe dialogi, pierwszoplanowi bohaterowie obdarzeni nieprzeciętnym poczuciem humoru oraz luzackim stosunkiem do życia, a przy tym „tak dla zmyłki” marsowe oblicze głównych postaci.

Para kolesi odzianych w ciemne gajerki i gangsterskie kapelutki. No i te kultowe przeciwsłoneczne ray-bany na ich nosach. Dan Aykroyd (Elwood Blues) i John Belushi (Jake Blues) w całej okazałości. Te dwa typki o charakterystycznej prezencji to już symbol gatunku. Po pierwsze blues, czasem soul, z rzadka country, tworzą tak stylowe tło dla fabuły. W niej pojawiają się J. L. Hooker, Ray Charles, Cab Calloway, Aretha Franklin, czy James Brown, by wymienić bardziej znamienitych.

Blues Brothers to pierwszorzędny i nieśmiertelny filmowy obraz z niesamowicie wciągającą muzyczną komedią, zrealizowaną przez specjalistę tego gatunku Johna Landisa. Skupia uwagę, a niekiedy wprowadza w osłupienie. Dalibóg „woła, śmieszy, tumani, przestrasza” cytując naszego wieszcza Adama Mickiewicza.


„Mamy misję od Boga”
Elwood Blues

I nie jest to fałsz. Iluminacja podczas mszy afroamerykańskich baptystów. Absolutnie szczere intencje, wyższa potrzeba, boskie posłannictwo - zbożny cel. Ekstremalny deficyt czasu (11 dni), aby ocalić sierociniec przed zagładą... I raptem pojawia się szalony koncept powołania „z popiołów” bluesowej kapeli, która swoją zacną muzyką przyniesie profity w wysokości upragnionych 5 tysięcy dolarów na opłacenie finansowych zaległości ośrodka opiekuńczego dla małoletnich. Poprzedza to wszystko opuszczenie zakładu penitencjarnego przez Jake’a Bluesa, który wraz z bratem Elwoodem odwiedza swój rodzinny, wspomniany przytułek. Tam zostają uświadomieni, że są skazani na misję uratowania tego przybytku. Stają tym samym wobec karkołomnego wyzwania. Aby reaktywować zespół zmuszeni są odszukać członków kapeli, z którą niegdyś występowali. Zadanie wydaje się niewykonalne! Ale nie dla Nich!

Przecież posiadają misję od Stwórcy. Roztaczają oczami swojej wyobraźni wspaniałe wizje, jest tylko jeden malutki problem. Nie przypuszczają nawet, że w tracie realizacji swojego pomysłu narobią sobie wrogów różnej maści… (faszyści, formacja country & western, policja stanowa itd.)

Złapałem gumę. Nie mam wystarczająco dużo pieniędzy na taksówkę. Moja koszula nie wróciła z pralni. Stary przyjaciel wyjechał z miasta. Ktoś ukradł mi samochód. Było trzęsienie ziemi. Straszna powódź. Atak szarańczy! To nie była moja wina. Przysięgam na Boooga!
Jake Blues


Urzeka niezachwiana beztroska tytułowych braci. Zwłaszcza we fragmentach, w których prześladująca ich zagadkowa kobieta (była partnerka życiowa Jake’a, niejaka Camille) uporczywie pragnie zemsty. Wciąż próbująca wysłać obu „dżentelmenów” do św. Piotra za pośrednictwem całego wachlarza „rozrywkowych metod” (np. broni przeciwpancernej). Najbardziej zabawne jest to, że „bracia” totalnie to ignorują i brną bez mrugnięcia powieką do obranego celu. Nie są nawet poruszeni, gdy zostają zasypani gruzami rozpadającego się budynku.

W Blues Brothers, jak przystało na rasową komedię, rubaszna farsa pojawia się w przeważającej części filmu, a towarzyszy temu niemal na każdym kroku mroczna krotochwila. Na oddzielną uwagę zasługuje barwne otoczenie. Pamiętny i nie do zdarcia Bluesmobile (faktycznie lekko stuningowany policyjny Dodge Monaco), szemrane knajpy, nader spontanicznie reagująca publiczność, eleganckie lokale, formacja country – Dobre Swojskie Chłopaki, groteskowi naziści z Illinois, to wszystko w scenografii chicagowskiej aglomeracji.

Elwood: shit!
Jake: what?
Elwood: cops!
Jake: no?!
Elwood: yeah!
Jake: shit

Dialogi tego filmu przeszły już do legendy, podobnie jak niektóre sceny wskazujące na swoisty hołd złożony czarnej amerykańskiej muzyce. Poprzez swoje muzyczne popisy, mimochodem i jakby niepostrzeżenie, przy wydatnym wsparciu gwiazd pokroju Charlesa, Franklin, Browna itd., pierwszoplanowi bohaterowie filmu przywrócili ponownie światu pyszny smak bluesowych brzmień.

Jake: Jak często pociąg tu przejeżdża?
Elwood: Tak często, że nie zauważysz.


The Blues Brothers rozpoczął działalność 39 lat temu. Grupę założyło dwóch znajomych aktorów John Belushi i Dan Aykroyd. Zanim świat usłyszał o Blues Brothers, obaj panowie swoją artystyczną przygodę rozpoczęli od ról komików występujących w grupie komediowej Second City. Wspólnie, począwszy od 1975 roku, pojawili się w cyklu programu telewizyjnego amerykańskiej sieci NBC pt. Saturday Night Live. Program ten stał się siłą sprawczą zawiązania soulowo-bluesowego zespołu Blues Brothers, w którym Belushi z Aykroydem zajęli się śpiewem podpartym przezabawnym taneczno-scenicznym pląsem. Pomysł na powstanie filmu pojawił się w 1978 r. po nieoczekiwanym sukcesie płyty Briefcase of Blues. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Po dwóch latach powstała omawiana komedia.

Zarówno film, jak i ścieżka dźwiękowa z niego, to już klasyka nadająca klimat. Bluesowym Braciom udało się scalić krewne wzorce muzyczne Ameryki. Królują wszechobecny soul i blues z domieszką jazzu. KAŻDY z utworów ścieżki dźwiękowej jest doskonałym argumentem na to, aby zaznajomić się bliżej z tym materiałem. 

Płytę podobnie jak film otwiera znakomity, oldskulowy kawałek She Caught The Katy. Trącający manierą chicagowskiego bluesa. Następnym takim pretekstem jest instrumentalny kawałek Peter Gunn Theme. Motyw jakby znany... bodajże z Różowej Pantery. Czynnik numer 3, kryjący się po nazwą Gimme Some Lovin' jest absolutnie bezkonkurencyjny w swojej klasie, a pozytywna energia, która od niego promienieje, na pewno jest w stanie pobudzić do życia nawet nieboszczyka. Zaraz za nim mamy kapitalny kawałek ze sceny w sklepie muzycznym, gdzie legendarny Ray Charles w roli sprzedawcy, dokłada do wystawionego na sprzedaż elektrycznego pianina Fender Rhodes… czarne klawisze gratis! ;-) (Shake a Tail Feather). Kolejny utwór to jeden z najbardziej rozpoznawalnych, porywający Everybody Needs Somebody To Love. W dalszej kolejności The Old Landmark wykonywany przez niezastąpionego Jamesa Browna w słynnej scenie w kościele, kiedy to bracia doświadczają oświecenia. Dalej mamy Think Arethy Franklin, który poraża zawartą weń energią. Tuż po nim na albumie numer country: niezapomniane Theme From Rawhide z jakże barwnego występu braciszków w Countrowej Budzie u Boba. Cab Calloway jest wykonawcą i swoistym wodzirejem w następnej piosence Minnie The Moocher – ten stylowy jazzowy wodewil porwał publikę w kulminacyjnym momencie filmu. Kolejny standard, którego nawet nie zamierzam specjalnie rekomendować, to oczywiście obłędny Sweet Home Chicago. Na koniec wyśmienita interpretacja jednego z hymnów rock and rolla Jailhouse Rock Elvisa Presleya.

Everybody Needs Somebody To Love

„A teraz, panie i panowie, z największą przyjemnością
przedstawiamy wam główną atrakcję wieczoru.
Przybyli tu po trzyletnim tournee
po Europie, Skandynawii i subkontynencie.
Przywitajcie grupę z Calumet City, Illinois
Zespół Joliet Jake 'a i Elwooda Bluesa:
The Blues Brothers!"

Miło nam widzieć tu dzisiaj tylu przemiłych ludzi.
Specjalne chcielibyśmy przywitać wszystkich przedstawicieli
Wymiaru Sprawiedliwości Stanu Illinois, którzy postanowili
nam tu dziś towarzyszyć w sali balowej hotelu Palace.
Mamy szczerą nadzieję, że wszyscy będziemy się dobrze
bawić i proszę zapamiętajcie to ludzie, że obojętnie
kim jesteście i co robicie by żyć, prosperować i utrzymać się
przy życiu, to jest wciąż jedna rzecz która powoduje,
że wszyscy jesteśmy tacy sami: ty, ja, oni, każdy, każdy…

Każdy potrzebuje kogoś
Każdy potrzebuje kogoś do kochania…”



Podsumowując myślę, że jest to modelowy przykład komedii z wyśmienitymi aktorami, dialogami, scenami kaskaderskimi i co najważniejsze, w głównej mierze - muzyką. Trudno wyróżnić lepsze i te gorsze kompozycje. Wszystkie zasługują na wielkie uznanie i rewelacyjnie dopełniają film, do którego wielokrotnie wracam z niekłamaną ochotą.

Pełny spontan, istota dobrej uciechy, rytmy, od których ciężko się uwolnić! Bo i po co!

„Come on, oh baba don't you want to go
Oh come on, oh baba don't you want to go
Back to that same old place
Sweet Home Chicago.”



2 komentarze: