niedziela, 2 grudnia 2018

PERFECT – Perfect (1981 Polskie Nagrania Muza)


„Ze sta­nu dos­ko­nałości nie wie­dzie żad­na dro­ga w przyszłość. Osiągnąwszy dos­ko­nałość można się tyl­ko cofnąć.”
Carl Gustav Jung

Cytat ten pasuje jak ulał do historii grupy Perfect ze Zbigniewem Hołdysem.

Jest rok 1983. Olbrzymia popularność Perfectu i nagle lider formacji w osobie Hołdysa decyduje się na drastyczny krok o zawieszeniu działalności na prawie pięć długich lat. Analogie do myśli klasycznego szwajcarskiego psychologa cisną się same!

Od niebytu w byt i powrót w pierwotny stan. W międzyczasie „co nieco zdziałali” ;-) I to nie byle jak. Po prostu perfekcyjnie! Ale żeby dojść do doskonałości (lub zbliżyć się do niej) niestety trzeba się natrudzić. Podobnie rzecz się miała z procesem powstawania zarówno zespołu, jak i kultowej debiutanckiej płyty. Jak wspominają muzycy praca nad debiutem była też uciążliwa organizacyjnie.

Tworząca się konstelacja muzyków co rusz napotykała niedogodności. Sprzęt do studia Polskich Nagrań Muza mieszczącego się przy ulicy Okaryny 1 (inne źródła podają ul. Myśliwiecką i Program 3 ) w Warszawie tachała sama. O technicznych mogła wtedy tylko pomarzyć. Ustawianie wzmacniaczy, strojenie instrumentów, czy sterowanie mikserem należało w całości do poszczególnych muzyków Perfectu. Nie rzadko sesja rozpoczynała się o 10 wieczorem… Właściwie 3 sesje: w lutym, maju i czerwcu 1981 roku. Sami muzycy wspominają, że wszystko rodziło się w bólach i może dlatego przyniosło tak wiele satysfakcji i niekłamanej radości.

Ale wcześniej cały materiał był przećwiczony do… perfekcji. Tak mozolnie, dzień w dzień, przez prawie 6 godzin. Najzwyczajniej ogrywali, w jesienne dni 1980 r., do bólu nowy materiał przygotowywany z myślą o pierwszej płycie i czekali rozemocjonowani i nieco niepewni na swoje pierwsze wejście do warszawskiego studia nagraniowego. Wszystkiemu towarzyszyła wszechobecna konstruktywna motywacja i pełna mobilizacja.



Te i wszystkie przeszłe dni poprzedziło powstanie grupy w czerwcu tego samego roku zaraz po powrocie Zbigniewa Hołdysa ze Stanów Zjednoczonych. Jak wieść niesie od razu na gorąco po przyjeździe zza oceanu postanawia założyć rockowy zespół. Taki co da „takiego czadu, że powali wszystkich na kolana”.

Ten doskonały artystycznie zespół wyłonił się na gruzach poprzedniej formacji o podobnej, dłuższej nazwie. Nie wgłębiając się w szczegóły powiem tylko, że u zarania działalności, na przełomie 1977 i 78 r., zespół zajmował się wykonywaniem ówczesnych coverów muzyki popularnej towarzysząc piosenkarkom w rodzaju Ireny Santor, czy Haliny Frąckowiak. Nie śmiem oceniać i nawet nie próbuję jak to wszystko brzmiało, czy informować, gdzie było wykonywane, ale warto wspomnieć, że pierwszy skład tworzyli bardzo wartościowi instrumentaliści pochodzący z grupy Breakout: perkusista Wojciech Morawski i basista Zdzisław Zawadzki. Wokalistek z formacji Alibabki: Ewy Konarzewskiej i słynnej na całym świecie w późniejszym czasie Barbary „Basi” Trzetrzelewskiej. Ważną rolę wówczas pełnił Paweł Tabaka. Twórca pierwszej nazwy Perfect Super Show and Disco Band. Podobno taka nazwa pochodziła od części nazwiska obsługującej instrumenty klawiszowe wokalistki Fleetwood Mac: Christine Perfect-McVie.

Pierwszy słynny skład tej grupy to oczywiście Zbigniew Hołdys (gitara), Piotr Szkudelski (perkusja), Zdzisław Zawadzki (bas) i Ryszard Sygitowicz (gitara). Grzegorz Markowski dołączył później – on z kolei rozpoczynał już kilkanaście miesięcy wcześniej w zespole Victoria Singers, przeistoczonego wkrótce w formację VOX ( …tej od Ryszarda Rynkowskiego). Pierwszym otarciem się o wielką scenę frontmana Perfectu był epizod związany z użyczeniem wokalu do pierwszoplanowego utworu ścieżki dźwiękowej niezapomnianego serialu „07 złoś się”.


Pierwszy koncert składzie Hołdys / Markowski / Sygitowicz / Zawadzki / Szkudelski, zespół zagrał 1980 roku, w klubie akademickim w Poznaniu. W tym miejscu trzeba oddać głos wokaliście Grzegorzowi Markowskiemu:
„Pojechaliśmy do Poznania. Tam w domu studenckim, w takim bardzo małym klubie przyjechał Perfect oraz dwóch technicznych: kierowca i akustyk. Było nas dziewięciu, a publiczności całe siedem osób – czyli siedmiu studentów. Za zdobyte honorarium siedmiu biletów, zakupiliśmy dziesięć win po 3, 50 i upiliśmy się wraz z widownią. Wykonaliśmy pierwszy koncert na lekkim „rauszu”.

Wkrótce wszystko nabrało niebywałego rozpędu. W ciągu pół roku nastąpiła eskalacja popularności wymieszana z iście totalnym uwielbieniem. Parę miesięcy potem, tłumy fanów wybiły wszystkie szyby, aby dostać się do środka kilkutysięcznej poznańskiej hali Areny. Kolejnym świadectwem miłości słuchaczy był incydent w Toruniu, gdzie ciężaru oddanych fanów nie wytrzymały gałęzie drzew okalających amfiteatr. Na ucieczkach muzyków do kieleckich piwnic przed fanami kończąc.



Tymczasem zapotrzebowanie na koncerty wzrastało proporcjonalnie do gigantycznego wzrostu popularności. Ale niestety nie przekładało się to na sukces finansowy grupy. Zespół w tamtym czasie otrzymywał głodowe tantiemy za swoje występy. Bez względu na frekwencję na koncertach stawki oscylowały między 400 a 700 zł, więc muzycy niejednokrotnie grali dwa i więcej razy w ciągu jednego dnia!



Tę fenomenalną pod względem popularności, ale też niezwykle forsowną koncertową przygodę, przerwał brutalnie 13 grudnia i grupa zmuszona została do zawieszenia działalności do końca 1981 roku. Jednak generał Jaruzelski nie obrzydził im muzycznego życia, bo grupa funkcjonowała i tak jeszcze dwa lata. W tym czasie zespół znalazł się na cenzurowanym przez aparat bezpieczeństwa ludowej władzy. To wpłynęło negatywnie na relacje wewnątrz grupy i spowodowało powolny rozpad integracji zespołu w latach 1982- 83 .

Pierwsza płyta zespołu Perfect ukazała się na rynku w pamiętnym roku stanu wojennego – miesięcy niepokojów społecznych i rosnącej świadomości społecznych zmian. Generalnie płyta „Perfect” była protestem przeciwko ówczesnej rzeczywistości i stanowiła głos pokolenia. Była też niejako odbiciem obserwacji ówczesnej Polski. Również tej materialnej, związanej z radzeniem sobie z otaczającym ubóstwem, jak chociażby w tekście Lokomotywy z ogłoszenia. Słowa zawarte w utworach niejednokrotnie obnażały absurdy ówczesnego, sztucznie podtrzymywanego systemu społeczno-politycznego. A utwór Chcemy być sobą, śpiewany (a właściwie skandowany) był przez publiczność na koncertach słowami „Chcemy bić ZOMO” stając się tym samym formą manifestacji przeciwko ówczesnej sytuacji w Polsce. Autorem tak inteligentnych i ciętych tekstów był Bogdan Olewicz, który z roli tekściarza wywiązał się doskonale.

Słuchając wciąż na nowo tej muzyki, nie trudno o opinię, że ówczesny skład Perfektu pod wodzą Hołdysa, stworzył balans między swobodnymi popisami wokalnymi, a selektywną i dominującą od pierwszych do ostatnich chwil słuchania, dynamiczną warstwą dźwiękową.

Wśród moich faworytów trzeba wymienić otwierającą zawadiacką Lokomotywę z ogłoszenia, dynamiczne Ale w koło jest wesoło, czy liryczne Niewiele ci mogę dać i Nie płacz Ewka. Niemniej jednak, wszystkie pozostałe utwory wryły się naturalnie w pamięć za sprawą niepowtarzalnego stylu zespołu, który mógł, a raczej powinien konkurować z ówczesnymi zachodnimi kapelami.

Album ten zaopatrzony został w skromną pod względem graficznym okładkę, autorstwa znanego grafika-karykaturzysty Edwarda Lutczyna, który w centralnym punkcie białej obwoluty umieścił napis - logo grupy. Stąd umowna nazwa płyty „biały album”. Perfekt w składzie znanym z debiutu nagrał jeszcze dwie, całkiem udane płyty, i zawiesił działalność. Po kilku latach dokonał reaktywacji, ale już bez swojego pierwszego lidera w osobie Zbigniewa Hołdysa.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz